25. ROCZNICA SIERPNIA 1980. MY - NARÓD ROKU 1980

Drukuj

Pokolenie, które było dorosłe i świadome w latach osiemdziesiątych, nawet jeśli nader młode, było naocznym świadkiem narodzin „Solidarności”. De facto każdy dorosły Polak ma w życiorysie jakąś „cegiełkę”, jaką dołożył w budowanie legendarnego Sierpnia 80.

Nie da się zapomnieć dramaturgii strajku w Stoczni Gdańskiej, determinacji Wałęsy, Walentynowicz, Gwiazdy, Kuronia, Michnika. Stawiane żądania, 21 postulatów, brzmiały na owe czasy rewolucyjnie. Mało kto wierzył w powodzenie, komuniści jednak podpisali ze strajkującymi porozumienie i to był szok dla nas wszystkich i jednocześnie wielkie zwycięstwo. W społeczeństwie powiało nadzieją. Obrazy z tamtych dni nie zniknęły z pamięci, wręcz odwrotnie. Co jakiś czas powracają wspomnienia, może mniej o przywódcach z tamtych lat, oni, przynajmniej niektórzy, zrobili karierę polityczną. A ja nam na myśli tych „maluczkich”, co na każdym stanowisku pracy wspierali powstający ruch solidarnościowy lat 80. Historia nie byłaby prawdziwa, gdyby nie obejmowała rzetelnej wiedzy o stanie świadomości historycznej tamtego czasu. To nasze zadanie, by zadbać o szerzenie i propagowanie poprawnej wiedzy o tamtym czasie na podstawie faktów i zdarzeń.

Rok 1980, „Solidarność” przyniosła nam, Polakom, zmiany ustrojowe, trzeba wręcz powiedzieć - dała nam przełom historyczny, który na zawsze wejdzie do podręczników. Przed rokiem 1980 stan psychiczny społeczeństwa był straszliwy, władzy udało się wprawić nas w poczucie totalnej beznadziejności, toteż najważniejszym odczuciem, jak przyszło z Gdańska w 1980 r., to najpierw Nadzieja przez duże N, a dopiero potem poczucie, że na naszych oczach i może nawet przy naszym współudziale, zmienia się oblicze wspólnego domu, Polski.

Pamiętam dokładnie, jak chłonęliśmy wieści z Gdańska i Szczecina - brzmiały tak odważnie. Chodziło o nasz codzienny byt. Po raz pierwszy upomniano się o godne życie, o tym słyszeliśmy w radiu, telewizji. Były to głosy nie jak zwykle, partyjniaków, ale tych, którzy wzięli nasz los w swoje ręce, tych, o których słyszeliśmy w Radiu Wolna Europa. Dzielni Opozycjoniści stawiali rządzącej władzy postulaty o charakterze politycznym. To, o czym mówiono głośno, sprawiało, że niejeden Polak oczy przecierał ze zdziwienia. Podziwialiśmy odwagę, którzy tam byli, w Gdańsku, w Szczecinie!

 

K4.17 05 Koziewicz fot.1

 

W naszych umysłach i sercach rodziła się solidarność z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym. Jaka to była mobilizacja do działania! W całym kraju zaczęło powstawać ogromne zaplecze społeczne, wzmacniające naszych przywódców, dodające im skrzydeł do działania. O tym rzadko się wspomina. Cóż wart byłby przywódca bez zaplecza społecznego? Tylko wtedy może liczyć na powodzenie tego, czego się podjął - zmian. Toteż niesprawiedliwe byłoby, gdyby dawni przywódcy „Solidarności”, którym słuszne przypisuje się ogromne zasługi, zapomnieli o tych na dole, o zwykłych obywatelach.

A zapomnieli!

Gdy upadał autorytet partyjniaków, społeczeństwo przestało bać się władzy w swoich miejscach pracy. Mogę o tym opowiedzieć na przykładzie własnego podwórka. Pracowałam w opolskiej oświacie i pamiętam, że coraz głośniej brzmiał głos, solidaryzujący się z komitetem strajkowym z Gdańska. Pierwszym przejawem poparcia było wywieszenie flagi na budynku zakładu lub instytucji. Ze strony dyrekcji czy kierownictwa dawało się odczuć ciche przyzwolenie. Nasi ówcześni dyrektorzy przyjmowali postawę dyplomatyczną - udawali, że nic nie widzą.

Nie wiem, jak było gdzie indziej, ale w Opolu oświata najpóźniej dołączyła do akcji, wspierającej komitet strajkowy z Gdańska. Najszybciej zareagowali studenci wyższych uczelni. Inne duże zakłady (FSD Nysa, Elektrownia Opole, Zakłady Koksownicze w Zdzieszowicach), w poczuciu moralnej solidarności, zorganizowały strajki ostrzegawcze.

Zresztą... nie było nic do stracenia, przecież w tym czasie „statek Polska” po prostu tonął. Braki w zaopatrzeniu w żywność, w sklepach przemysłowych towar, który znikał w ciągu pół godziny.

W naszej placówce wychowawczo - dydaktycznej nauczyciele od razu odpowiedzieli na apel Lecha Wałęsy. Wspólnie z młodą nauczycielką podjęłyśmy się zadania nieformalnego założenia komórki organizacyjnej NSZZ. Szło nam opornie, ponieważ instytucje oświatowe rozproszone były po całym mieście, a to znacznie utrudniało wzajemne porozumiewanie. Ale w miarę upływu czasu staliśmy się przecież jedną wielką rodziną solidarnościową.

16 czerwca 1981 roku w amfiteatrze opolskim odbyło się spotkanie przewodniczącego NSZZ „Solidarność” Lecha Wałęsy z mieszkańcami Opolszczyzny. Jego determinacja potwierdziła w nas poczucie, że droga, jaką wówczas obraliśmy, była słuszna. W kraju rosła pozycja „Solidarności”, w zakładach powstawały związki zawodowe, których przedstawiciele wchodzili do rad miejskich. Osiem lat później dopuszczono listę niezależnych kandydatów na posłów.

Kiedy w czerwcu 1988 roku rozpoczęły się przygotowania do tzw. pierwszych wolnych wyborów, zaproponowano moją kandydaturę. Początkowo nie bardzo chciałam się zgodzić. Patrzyłam na listę kandydatów - widniały na niej znane nazwiska, głównie mężczyzn. Na liście byłam trzecia, co miało oznaczać do skreślania. A tu niespodzianka! Weszłam do Rady Miasta i co ciekawe w tej kadencji dużo mandatów otrzymały właśnie kobiety. Zaskoczyłyśmy władze, a właściwie, to wyborcy je zaskoczyli.

 

Nie dokończyłam kadencji, po dwóch latach aktywności w Radzie Miasta Opola wyjechałam do Niemiec ze względów rodzinnych. Z tego też powodu musiałam złożyć mandat przed upływem kadencji.

Jako społeczeństwo w tym przełomowym okresie zdaliśmy egzamin celująco i trzeba o tym przypominać wciąż i wciąż.

Kiedy 15 listopada 1989 roku ówczesny prezydent Polski Lech Wałęsa przemawiał w Kongresie USA, zaczął swoje przemówienie od słów: „My naród!” Reakcja była zaskakująca. Wszyscy kongresmeni poderwali się z krzeseł i na stojąco bili brawa, oddając Polakom hołd i cześć! Nam, wszystkim Polakom, całemu narodowi!

Dlatego uparcie upominam się o pamięć i przypominanie roli, jaką odegrało całe polskie społeczeństwo w okresie transformacji ustrojowej! Bez poparcia na dole, nasi przywódcy byliby mało znaczącym epizodem w historii. Nie byłoby „Solidarności” i dzisiejszej nowoczesnej Polski, gdyby nie nasza siła, składająca się z pojedynczych obywateli, grup społecznościowych, inteligencji, robotników, dziennikarzy.

Dzisiaj, kiedy obserwuję kampanię wyborczą na Urząd Prezydenta, nachodzi mnie smutna refleksja. W roku 1980 walczyliśmy z partyjnym interesem w imię dobra publicznego. Dzisiaj dawni przywódcy i ich spadkobiercy pod sztandarem „Solidarności” walczą w interesie partyjnym, nie publicznym! Co za paradoks…

Krystyna Koziewicz