Dywagacje o młodości i starości

Drukuj

 P1190636

Zawsze, kiedy jadę do Polski staram się nastrajać radośnie na spotkania najbliższymi. Niekiedy zmuszona jestem zacisnąć zęby, słysząc: „przytyło ci się” lub „jak tam radzicie sobie z tą hołotą, brudasami” (chodzi o uchodzców, w tym wypadku)? Niektóre, te osobiste komentarze ucinam stwierdzeniem, że świetnie sie czuje we własnej skórze, a odnośnie spraw społecznych zachwalam Polaków na emigracji, którzy pomagają uciekinierom z terenów wojny. Reakcja: „robią gały i milczą”!

To prawda, że w obecnej sytuacji nie odczuwa się tej przyjemności z wyjazdów, co dawniej. Poza tym, kiedy dzieci były jeszcze młodsze, a wnuki małe ładowało sie dużo dobrej energii. Pamietam, jak dawniej zwoziło się cały bagażnik potrzebnej odzieży, kawy, słodyczy, środków czystości bo w kraju niczego poza octem i zapałkami nie było. Rodzinka na jakiś czas zostawała w miarę dobrze zaopatrzona, nie liczyło się wydawanych pieniędzy, bo jakże to wypada? Wszak dla dobra dzieci! Czasy się zmieniły, w Polsce zaopatrzenie jest takie same, jak na Zachodzie, więc nie ma już potrzeby „wozić drzewo do lasu”. Pozmieniały się też relacje w rodzinie, także pomiędzy dziećmi, które stały się dorosłe. Praktycznie role nieco odwróciły się, młodzi zarabiają na siebie, nie potrzebują pomocy żyjąc w dostatku, a matka, ojciec, od kiedy zostali emerytami, rencistami wiążą jakoś koniec z końcem. Niezależnie od miejsca zamieszkania czy to w Polsce czy Niemczech!

Człowiek emeryt nie za bardzo ma czym podzielić się, pomimo to nadal stara się sprawiać drobne niespodzianki, bo jakże mogło być inaczej? Wszystko jest lepsze, kawa, proszek, czekolada, ciuchy etc.

Będąc z wizytą u znajomej byłam świadkiem, jak dorosłe dziecko zapytało swoją mamę, co chciałaby otrzymać na gwiazdkę? Po dłuższym namyśle i naciskach syna wyszeptała:

- przyrząd do mierzenia ciśnienia

- coś ty mama, a wiesz, ile kosztuje?

- nie wiem? – odpowiedziała

- 150 złotych, to strasznie drogo!

Po jakimś czasie usłyszała rewelacyjną nowine:

- a wiesz co, dam ci mój używany, jest super, chodzi, jak burza – zachwalając jakość urządzenia.

Zapanowała cisza… No tak, stary człowiek….

Czasami zadaję sobie pytanie, czy młodzi w tym wieku pozbawieni są wrażliwości?

A w ogóle ostatnie święta były dla mnie niezbyt radosne nie tylko ze względu na dokuczliwe przeziębienie, ale też rozważaniem na temat stosunku młodych do ludzi starszych. Często towarzyszy mi refleksja, że pokolenie moich dzieci bywa niekiedy okrutne dla swoich rodziców i wcale nie są to odosobnione przypadki. Spotykam koleżanki, które żalą się, że córka wciąż mieszka przy mamie, pomimo, iż posiada własne mieszkanie. Inna z kolei boi się cokolwiek powiedzieć, żeby nie zostać obsztorcowanym. Przykładów dobrych i złych można by mnożyć bez liku, ale i tak to nic nie zmieni. Po prostu młodzi muszą do pewnych spraw dojrzeć i basta! Ostatnio znajomy opowiedział mi historyjkę. Pomagał synowi przygotować grilla. Nazwoził skrzynek z piwem, soków, kilogramy kiełbasek i innych smakowitości, by na końcu usłyszeć: „dziękuje, już starczy, idź sobie odpocząć, bo zaraz będzie schodziło się towarzystwo”. Z kolei inny młody człowiek wyjeżdżał do Zakopanego z kolegami, w samochodzie było jedno wolne miejsce. Matka chciała skorzystać, na co usłyszała, „no coś ty, chcesz, żeby mnie koledzy wyśmiali?”

Na pewno większość dorosłych dzieci miewają dobre relacje z rodzicami, jak u znajomych, których córka zabierała na każdy zagraniczny urlop. Tak samo mój były eks swoją matke woził wszedzie, nawet w podróż poślubną. Tam gdzie on tam była mama, aż do śmierci. Jednak coraz częściej słyszy się głosy ludzi starszych pełne goryczy, a niekiedy bezradności.

 

Podczas ostatniej wigilii, tak się złożyło, że starsi stanowili mniejszość. Miałam znakomitą okazję poobserwować młodych. Nie powiem, było to całkiem sympatyczne zajęcie. Młodzi, jak to młodzi, rozmawiali sobie przyjaźnie, z pokoi słychać było rozemocjonowane donośne głosy przerywane salwami śmiechu. Czuło się ich energię, żywioł, ogień unoszący się pośród ciszy panującej wśród dorosłych, którzy skupieni byli na gotowaniu pierogów, podgrzewaniu potraw, smażeniu ryb. Na wydawane polecenia młodzi reagowali błyskawicznie. Przygotowali wigilijny stół i wyznaczyli miejsca: po jednej stronie stołu młodzi, po drugiej rodzice i dziadkowie. To był pierwszy sygnał, że wolą być blisko siebie. Zachwalali smaczne potrawy, mnogość otrzymanych prezentów. Potrafili się cieszyć… My, dorośli też potrafimy pod warunkiem jeśli zaistnieje powód do radości.

Na drobną niespodziankę starsi mogli liczyć, co najwyżej od dorosłych dzieci. Ci najmłodsi pracujący użalali się, że mają mało pieniędzy. No tak, smartfony, markowe ciuchy, rolki, wyjazdy weekendowe kosztują, to i kasa szybko topnieje. Jakoś za cholerę nie można nauczyć, że w życiu nie tylko się bierze, ale też czasami od wielkiego dzwonu daje!! Choćby symboliczny dowód pamięci. Nikt z dorosłych nie wymaga cudów, jednak pod choinką mogłaby się znaleźć np. paczuszka dobrej herbaty. Ile przysporzyła by radości, zachwytu, uścisków, wdzięczności i podziękowań byłoby co niemiara.

Dziwi mnie, że młodzi nie czują czaru dawania. Kiedy ich pytam, dlaczego od siebie nie zrobiłaś/eś drobnej niespodzianki dla babci czy dziadka, wytrzeszczają oczy ze zdziwienia. Chociaż rzadko, ale jednak czasami zdarza się, że nauka nie idzie w las. Ostatnio ucieszyła mnie reakcja wnuczki, którą zaprosiłam do baru na pierogi. „Babciu, ja zapłacę”, usłyszałam z niedowierzaniem. Byłam zaskoczona i uradowana, że propozycja zapłaty padła z ust wnuczki, więc z tą młodzieżą nie jest tak źle. Oczywiście zgodnie z umową to ja zapłaciłam, bo nie mogło być inaczej. Pewnie młodość kończy się wraz z egoizmem, a stary wiek zaczyna się z życiem dla innych.

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że dorośli potrzebni są naszym dzieciom w kryzysowych momentach życia, kiedy brak gotówki, jedzonka, opieki na dzieckiem, spełnienia marzeń. Dajemy im to wszystko bez szemrania, oferujemy bezustanną służbę na zawołanie. Udzielamy bezzwrotnych pożyczek, jesteśmy tytan(k)ami pracy, silni, gotowi do poświęceń, do wszelkich działań. Można powiedzieć, cóż, dobrze, że w ogóle jesteśmy potrzebni.   Ale jednak może byłoby dobrze, gdyby nasze dzieci zauważały, że się przecież fizycznie starzejemy. Może by choć na chwilę przestały nas krytykować i obsztorcowywać. Nie lubią słuchać naszej życiowej mądrości (rzekomo popisujemy się), pogardzają naszą wiedzą, aktywnością, kreatywnością, choć w skrytości, kto wie, może nas jednak podziwiają? Lubią nas, owszem, ale tylko w z góry zaplanowanym celu. Rzadko przyjdzie im do głowy, że można by nam sprawić przyjemność, choćby kupno biletu do kina czy teatru, talonu na masaż czy wyjazd weekendowy.

Problem ze starością mają zdecydowanie ludzie młodzi. W dzisiejszych czasach młodości pokłada się wszelkie nadzieje, że to ona jest motorem zmian świata – świata, w którym dominuje konsumpcjonizm bo trzeba „ się zabawić”. To właśnie ten świat wyrzuca starość bezwzględnie na margines – do poczekalni na śmierć. Bo przecież stary człowiek ze współczesnego punktu widzenia jest bezwartościowy, mówiąc językiem ekonomicznym – trzeba do niego dopłacać, kiedy nie wytwarza już żadnych dóbr. W Niemczech np. jeśli jesteś emerytem, nie otrzymasz pobytu w sanatorium, ponieważ nie nadajesz się już do pracy.

A człowiek stary ma nadzieję, że będzie szanowany i chętnie widziany, zwłaszcza w rodzinie. Zostanie zaproszony na imprezy kulturalne, zajmie honorowe miejsce, w pierwszym rzędzie? W autobusie ustąpi mu się miejsca, pomoże zanieść torbę z zakupami, zapyta o zdrowie, zaoferuje pomoc.

Rozumiem, że młodość ma swoje prawa, „bawię się życiem” – powiada wnuczka. Słusznie! Młodym nie imponuje teatralizacja życia praktykowana przez dorosłych, mniej są podatni na działanie literatury i bohaterów książkowych. W dzisiejszych czasach zapomina się o książkach, mało kto chce, żeby czarowały swoimi historiami, przygodami, losami bohaterów. W młodości sama naczytałam się romantyków, a potem odwiecznie szukałam tego wyimaginowanego… Niestety, w realnym życiu spotykałam zamiast romantyków samych nieszczęśników.

Wiele osób postrzega młodość jako czas „wyszumienia się”, okres beztroskiej tymczasowości, bo odpowiadają im wolne związki partnerskie, wielokrotne rozwody. Owszem, pragną uczestniczyć w życiu publicznym, chcą być dopuszczeni do dyskursu publicznego. Należy im to umożliwiać, ale nie trzeba ich prowadzić za rączkę. Niech sami przecierają szlaki. Z mojej obserwacji wynika, że radzą sobie całkiem dobrze, mają ciekawe pomysły, całkowicie odmienne od tego, co pamiętamy z czasów naszej młodości.

W dzisiejszych czasach autorytet dorosłych cofa się pod naporem wartości kodowanych w kategoriach młodości (wolność od struktur, szansa, sprawność, sport, seks i wiele innych). Przy tym, z drugiej strony, młodość broni swojej autonomii na wiele sposobów, odgradza się modą, językiem, muzyką, demonstracyjną „głupotą”, kultem siły i nieodpowiedzialnością. Jest to świat przyciągający równych sobie, nas tam nie potrzeba. I dobrze!

Życie uczy, że dramatem starości nie jest to, że człowiek się starzeje, lecz to, że pozostaje młodym. Przecież starość to nie tylko z góry ustalony wiek – to  stan umysłu. Każda starość odczuwalna jest w sposób indywidualny, fizycznie i emocjonalnie. Poczucie starości jest więc subiektywne, czego najlepszym przykładem są chociażby osoby, które mimo podeszłego wieku pozostają młode. I takimi pozostańmy nawiązując do słów piosenki Jerzego Połomskiego… by młodym być i więcej nic….

….Dopókiśmy młodzi i sercem, i duszą,
nie wiemy, jak cenić ten skarb,
dopiero gdy włosy się srebrem przyprószą,
widzimy, co skarb ten był wart.
Żałujemy tych dni, a po nocach się śni
jedna prawda, a prawda ta brzmi:

Że srebro i złoto to nic,
chodzi o to, by młodym być i więcej nic,
nie rozgłos, nie sława, nie stroje, zabawa,
lecz młodym być i więcej nic.
A jeszcze do tego mieć kogoś bliskiego
i kochać go, i więcej nic,
najbiedniejszym być, najskromniejszym być,
ale mieć przed sobą świat,
zakochanym być i kochanym być,
i mieć wciąż dwadzieścia lat.….