W IMIĘ PRAWA

 Z bliskim znajomym Niemcem często rozmawiamy o tym, co dzieje się w Polsce, w Niemczech. Zazwyczaj dyskutujemy na aktualne tematy, które są tematem rozmów całego społeczeństwa – czy to polskiego, czy niemieckiego. Dominuje polityka, widziana okiem zwykłego obywatela, w konfrontacji z wizją doświadczonego polityka z partii SPD. Mój przyjaciel, były urzędnik państwowy, pełnił kiedyś kierowniczą funkcję we władzach Berlina. To właśnie dzięki takim rozmowom poznawałam niektóre tajniki funkcjonowania administracji niemieckiej. Rzadko zabieram głos publicznie na tematy stricte polityczne, wolę poświęcać czas na wydarzenia kulturalne. „Aaaa, bo nie ma tam po prostu chamstwa, co?“ – podsumował inny znajomy. Ale żarty na bok.

Uprawianie polityki – to dla mnie jedna wielka afrykańska dżungla. Wiem tylko, że politycy powinni kierować się dobrem społecznym! Nie własnym!

Ostatnio znajomego zaniepokoiła obecna sytuacja w Polsce w związku z dymisjami ministrów w rządzie Ewy Kopacz: „Co się dzieje w waszym kraju, że jest taka niewyobrażalna skala korupcji na najwyższych szczeblach? Jak to możliwe?”

Hmm, co miałam powiedzieć, sama byłam zdziwiona skandalami z udziałem osób, reprezentujących państwo polskie. Odpowiedziałam, że na najwyższych szczeblach administracji państwowej bywają też tacy, którzy jak dorwą się do władzy, to palma im odbija. Po prostu z urzędnika państwowego staje się urzędnik celebryta. Uprzywilejowana pozycja powoduje, że wykorzystując samowładztwo do celów osobistych, dają się zapraszać na wystawne kolacje, przyjmują prezenciki, załatwiają przysługi rodzince, kolegom.

 

Znajomy Niemiec robił wielkie oczy, kiedy nieco dokładniej relacjonowałam ostatnie wydarzenia w Polsce – „Przecież oni pełnią funkcje państwowe, im nie wolno się wzbogacać, nawet przyjęcie długopisu jest traktowane jako przekupstwo”. Rozbawił mnie tym długopisem. „Co za głupoty opowiada!” – pomyślałam. Przez zwykłą babską ciekawość pytałam dalej: „Jak to jest, kiedy kanclerz, minister otrzymuje prezenty podczas wizyt państwowych? Kto to sobie bierze?” W tym momencie zaczyna się wyjaśnianie, że „wszystkie podarowane komukolwiek z rządu, prezenty, upominki są własnością państwa, muszą być zinwentaryzowane przez jakiś tam dział, opisane i mogą być używane przez czas urzędowania, np. obrazy, jeśli jest takie życzenie”. Znajomy zrobił mi wykład o specjalnym rozporządzeniu odnośnie prezentów i innych okoliczności, gdy głowa państwa czy minister zostanie poczęstowany, obdarowany czy zaproszony. To, co mówił mój przyjaciel, było dla mnie zaskoczeniem, choć, logicznie rozumując, miał chyba dużo racji.

A niby dlaczego ktoś z rządu miałby, wszystko brać dla siebie?

Mój przyjaciel z wielką powagą mówił o sprawach: obywatel – urzędnik, państwo – rządzący, parlamentarzyści. Prawa i obowiązki. W Niemczech żaden urzędnik nie może przyjąć nawet kwiatka od interesanta, nie mówiąc o innych drobiazgach – typu koniak czy czekoladki. W tym momencie przypomniałam sobie, jak w przeszłości chciałam odwdzięczyć się małym bukiecikiem urzędniczce za pomyślne załatwienie sprawy. Nie przyjęła, zwracając grzecznie uwagę, bym więcej tego nie robiła. Tak samo jest z lekarzami, pielęgniarkami – zabronione są dowody wdzięczności w formie upominków. Bedąc w szpitalu, musiałam na izbie przyjęć podpisać, że to wiem. Nie dziwiłam się więc, widząc w szpitalu czy gabinetach lekarskich wystawione bukiety, czekoladki. Można się było częstować.

Co zaś tyczy się afer korupcyjnych, w urzędach niemieckich nie jest to zjawisko powszechne, w ciągu 30 lat pracy mojego znajomego głośno było o trzech aferach. Najgłośniejsza z byłym prezydentem Niemiec Wullfem. Wprawdzie został w imię prawa oczyszczony, stracił na wizerunku na całe życie, no i najwyższe stanowisko w państwie. Jedną z afer z Senatu sama pamiętam z okresu, gdy pracowałam w stołówce siedziby władz Berlina. Otóż jeden z wysokich urzędników złożył u naszego kucharza duże zamówienie na catering w związku przejściem na emeryturę. Krótko przed wyznaczonym terminem człowieka odwołano ze stanowiska i aresztowano z podejrzeniem o korupcję. Od znajomego dowiedziałam się, że zarzucono mu wzięcie łapówki w kwocie około miliona marek. Wiem, że odbył się proces z wyrokiem skazującym na 6 lat więzienia, gościowi odebrano status urzędnika państwowego, a to między innymi oznacza emeryturę w wysokości pensji minimalnej. Majątek został skonfiskowany. „Tak się karze każdego, kto okrada państwo“ – powiedział znajomy.

 

Z kolei, kiedy zapytałam, a jak to jest z urlopami, rezydencjami rządowymi, wszak nasi rządzący mają swoje domy wczasowe, rezydencje nam morzem, w górach. W Niemczech nie ma czegoś podobnego. Takie zwyczaje panowały w NRD, ale nie w RFN! Owszem, istnieją rezydencje rządowe, przeznaczone są jednak dla delegacji zagranicznych. Państwowi urzędnicy rzadko chodzą do publicznych restauracji, mają wyznaczone miejsca, akurat jedno z nich znam, ale tam z zewnątrz podczas spotkania żadna myszka nie wejdzie. Poza tym w każdym ministerstwie i urzędzie znajdują się eleganckie stołówki, gdzie spożywa się posiłki, jest wiele miejsc na rozmowy w małym gronie i nikt z zewnątrz też nie ma tam wstępu.

 

W jednej z takich stołówek pracowałam i tam poznałam mojego przyjaciela, z którym jestem w bliższych relacjach od 17 lat. Od niego dowiedziałam, jak to się pracuje jako szef działu. Nieraz zaskakiwał mnie swoimi relacjami. Praca w urzędzie ma swój porządek, szef musi co miesiąc zdawać raporty ze stanu realizacji zadań, rozliczyć każdego podległego urzędnika z efektów pracy i przyczyn ewentualnych zaległości. Wyjazdy, wyjścia, delegacje muszą mieć określony cel, a po przyjeździe np. z delegacji sporządza się raport. Nie ma czegoś takiego, żeby pojechać z wizytą i żeby nikogo nie obchodziło, co zostało zrealizowane. Słuchając o niemieckim porządku i dyscyplinie, nie dziwiłam się, że w Niemczech wszystko tak sprawnie posuwa sie do przodu. Nieraz zastanawiałam się, kto nad tym czuwa? Teraz rozumiem, dlaczego urzędnicy władz Berlina siedzieli w biurach do późnych godzin wieczornych. Po prostu: praca urzędnicza traktowana była nad wyraz poważnie. Nic nie odkładało się na później.

Z polskimi urzędnikami czasami miewałam kontakt. Mogę jedynie stwierdzić, że gdy szukałam pomocy dla znajomej, odsyłano nas od Annasza do Kajfasza. Na szczęście, dotarłyśmy aż do sekretariatu wojewody, a on akurat tam był, bo gdyby nie to, to nie wiem, czy nie odeszłybyśmy z kwitkiem. Ale to było siedem lat temu, może teraz jest lepiej. Nie wiem.

 

Krótko mówiąc, w Niemczech nikomu niepotrzebne są znajomości, zwłaszcza w urzędach. Tu jest wszystko zapisane – i nie ma zmiłuj się, jeśli chcesz przechytrzyć lub oszukać urząd. Jednocześnie wszystko, co jest prawem obywatela, otrzymujesz z godnością! W imię prawa! Przywileje – to słowo, które nie przystoi ani niemieckiemu, ani polskiemu urzędnikowi państwowemu.

Krystyna Koziewicz