Jak to dobrze, że w tym roku dzień św. Barbary wypada w niedzielę. Co prawda od ponad trzydziestu lat, czyli od wyjazdu z kraju, z górnictwem łączą mnie tylko wspomnienia i sentyment do tamtych młodzieńczych chwil spędzonych w kopalnianych czeluściach, ale mimo to zawsze czuję, że jest to moje, także moje święto. Dzień Górnika przypomina mi nie tylko o mojej odległej już przeszłości, o czasie spędzonym w przykopalnianej szkole górniczej oraz technikum, ale przede wszystkim o ludziach, którzy w tamtym okresie towarzyszyli mi w codziennym życiu. Przypomina mi o spędzonych pod powierzchnią ziemi trzydziestu dziewięciu miesiącach ciężkiej, ale jakże interesującej roboty. To właśnie tam rodził się we mnie szacunek do odpowiedzialności za siebie i innych, szacunek do pracy, szacunek do drugiego człowieka. Moja prawdziwa lekcja życia, a tak nazywam czas spędzony pod ziemią, nauczyła mnie postrzegania innych nie przez pryzmat wykonywanej przez nich pracy, ich wykształcenia i obyczajowości, ale przez to jacy są pod zewnętrzną powłoką swojego „jestestwa”. Większość ludzi, których wówczas poznałem, mowa tu o górnikach, to byli mężczyźni na zewnątrz gruboskórni, bez ogłady, często trywializujący otaczającą ich rzeczywistość, którzy tam pod ziemią byli prawdziwą wspólnotą, bractwem gotowym wspierać siebie nawzajem w każdej sytuacji. Byli prawdziwym symbolem tego, co kryje się pod filozoficznym terminem Homo sapiens, obrazem człowieczeństwa…, i to tego rozpoczynającego sie od wielkiego „C”.
Kto nie poczuł unoszącego się w powietrzu smaku człowieczego potu , zmieszanego z wszelkimi zapachami tego, co „mateńka ziemia” skrywa w swoim wnętrzu, kto nie zaznał „dobrodziejstwa” przebywania kilkaset metrów pod ziemią, w miejscu pozbawionym światła i wolnej przestrzeni, kto nie zobaczył trudu rąk wydobywających dla całego naszego społeczeństwa , polskiego „czarnego złota”, na którym od pokoleń opiera się nasza gospodarka, ten nie jest w stanie docenić i zrozumieć wyjątkowości specyfiki zawodu „Górnik”.
Łukęcin jest niewielką miejscowością ukrytą wsród sosnowych lasów. Uwadze kierowców samochodów mknących rozgrzaną letnim upałem szosą do Pobierowa, umyka kolejny zielony szyld, chyba, że muszą zatrzymać się na czerwonym świetle skrzyżowania. Nawet wówczas nie ujrzą niczego godnego uwagi. - kilka nieciekawych budynków z epoki wczesnego Gierka. Jednak jak to w zyciu czasem bywa, trzeba zboczyć z utartych scieżek, aby dotrzeć do czarodziejskiej krainy. Skręcamy zatem w lewo. Na poczatku nic nie zapowiada wymarzonej bajki. Mijamy zagłuszające się wzajemnie głosniki z muzyką disco polo, budy oblężone przez kolorowe piłki i plastikowe krokodyle. Mijamy gwarne skrzyżowanie i jedziemy dalej w stronę ciszy. Wjeżdżamy do lasu. Powietrze tu jest inne, cieniste, żywiczne. Majestatyczny szum wiekowych sosen zagłusza zgiełkliwe odgłosy urlopowego szaleństwa.
Mijamy coraz rzadziej rozrzuone pojedyńcze ośrodki. Nagle przed nami wyłania się słoneczna polana.
Miedzy drzewami bieleją biale ściany pawilonów. Cisza. Przenikające poprzez iglaste korony złote strzały słońca. Spokój. Wiemy, że jesteśmy u celu. Że znaleźlismy nasz urlopowy raj.
Dom Wypoczynkowy POLANA w pełni zasługuje na swoją nazwę. Umiejscowiony jest w sercu lasu. Po pniach drzew harcuja wiewórki. To one są symbolem ośrodka. Panoszą sie wszędzie. Można je spotkać w najbardziej niespodziewanych miejscach.
Właścicielka Polany i sporej kolekcji wiewiórek, pani Ewa przyjechała z Berlina znużona wielkomiejskim gwarem. Poszukiwała ciszy, spokoju. Tu zalazła azyl, a może i sens życia. Efektem tytanicznej pracy i wieloletnich wyrzeczeń zrujnowany poskomunistyczny obiekt jak zaczararowany przez leśne elfy zamienił się w komfortową oazę dla miłośników natury i wyciszonego odpoczynku.
Jeden z prominentnych gości powiedział, że „tu słyszy swoją duszę“
Ja oprócz duszy słyszałam „morza szum i ptaków śpiew“ Calkiem niedaleko, oddalona o kilkuminutowy leśny spacerek wita nas bielą piasku „cicha plaża pośród drzew“.
„Wszystko to w letnie dni“ tworzy idylliczną sielankę nadbałtyckiego urlopu dziesiątki lat temu opiewaną w popularnych piosenkach. W dzisiejszych czasach cicha plaża jest pojęciem prawie abstrakcyjnym, ptaków śpiew zagłuszają ryczące głośniki, a morza szum słychać jedynie podczas jesiennych sztormów.
Nic dziwnego, że w Polanie trudno o wolny pokój.
Jeżeli dodamy do zielonej ciszy europejski standart wyposażenia pokojów, pyszną domową kuchnię i ciepłą rodzinną atmosferę, powiedzenie nobody is perfect traci sens.
Wieczorem na romantycznie oświetlonym tarasie przy kieliszku domowej nalewki spotykają się berlińscy Polonusi. Bowiem wieść o tym uroczym zakątku roznosi się błyskawicznie po mieście, a kto raz podziwiał rozgwieżdżone sierpniowe niebo nad koronami sosen, wdychał balsamiczne powietrze, parzył stopy o gorący piasek bezkresnej plaży, poczuł woń jalowcowego dymu ogniska i popróbował pieczonych na patyku swojskich kiełbasek, ten będzie tęsknił za Polaną tak długo, aż ...wróci!
Graża Grużewska