Z MONACHIUM NA DACH EUROPY, CZYLI MOJA WYPRAWA NA ELBRUS

Drukuj

Elbrus 2 i autor

Elbrus i autor

Elbrus jest najwyższym szczytem Kaukazu i Rosji. Przez część geografów i większość wspinaczy (m.in. Reinholda Messnera) uznawany jest za najwyższy szczyt Europy. Leży w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu, na terenie Autonomicznej Republiki Kabardyno-Bałkarskiej w Rosji.

Masyw Elbrusu składa się z dwóch wierzchołków, wygasłych wulkanów: wschodniego, o wysokości 5621 m n.p.m., i zachodniego o wysokości 5642 m n.p.m.

Elbrus jest jednym z łatwiejszych do zdobycia szczytów Korony Ziemi (najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów), mimo to każdego roku na górze tej ginie od 10 do 30 osób, co sytuuje ją wśród najbardziej niebezpiecznych na świecie. Liczba ofiar jest wyższa niż np. na Mont Evereście.

Moja przygoda z Elbrusem zaczyna się 26.08.15 o godz. 13.30 na lotnisku w Monachium skąd via Stambuł lecę do miasta Mineralne Wody, leżącego na przedgórzu Kaukazu. Zaczyna się z „dreszczykiem“, bo przed prawie 2 tygodniami zginęło na Elbrusie troje Polaków. Ta tragedia zakłóca radość z kolejnej wyprawy na trochę wyższą, niż zwykle zdobywane przeze mnie, górę.

W Mineralnych Wodach dołączam do grupy, która przyleciała z Polski. Jest nas siedem osób: cztery panie i trzech panów (jeden z nich jest przedstawicielem firmy organizującej to przedsięwzięcie i zarazem liderem wyprawy). Z lotniska, po załadowaniu plecaków, jedziemy busem 180 km do miejscowości Azau, gdzie w małym hoteliku mamy zarezerwowane noclegi. Jest krótko po 23.00 i wszyscy są już solidnie zmęczeni, tak więc szybko szykują się do snu, bo od jutra zaczyna się zdobywanie Elbrusu.

28.08.2015 − pierwszy dzień aklimatyzacji

Każda próba zdobycia wysokiego szczytu zaczyna się od aklimatyzacji, która ma na celu przyzwyczajenie organizmu do nowych warunków, aby zapobiec wystąpieniu choroby wysokościowej lub złagodzić jej objawy, jakimi najczęściej są: ból głowy, nudności, wymioty, brak apetytu, osłabienie, a na dużych wysokościach może dojść do obrzęku płuc lub mózgu i zgonu. Przyczyną jest rozrzedzenie atmosfery i spadek zawartości tlenu w powietrzu. Pierwsze objawy mogą się pojawić już na wysokości 2500 m n.p.m.

Elbrus 1. Wodospad Wlosy dziewicy

Elbrus - wodospad Włosy Dziewicy

Azau leży na wysokości 2350 m n.p.m., a celem pierwszego wyjścia aklimatyzacyjnego jest nieczynne obserwatorium astronomiczne − 3300 m n.p.m. Jest to przyjemny spacer, podczas którego możemy podziwiać piękno kaukaskich szczytów. Szczególnie wyrożnia się tutaj Sjedmiorka z charakterystyczną lodową czapą na wierzchołku. Mijane po drodze skały są pochodzenia wulkanicznego, widać wyraźnie kominy zastygłej lawy. Gdzieś w 2/3 drogi mijamy piękny wodospad zwany Włosami Dziewicy. Droga pnie się dalej łagodną serpentyną w górę i za którymś z kolei zakrętem wyłaniają się ośnieżone wierzchołki Elbrusu, ostro odcinając się bielą od błękitu bezchmurnego nieba. Milkną rozmowy i wszyscy wpatrują się jak zaklęci w ten urzekający widok. Elbrus prezentuje się bardzo imponująco i potężnie ze spływającymi po jego zboczach jęzorami lodowców. Widok ten zwiększa we mnie respekt i pokorę wobec majestatu Jego Wysokości. Po około godzinie marszu docieramy do obserwatorium. To znaczy prawie docieramy, bo wstępu na przyległy teren broni cieć, wartownik z ujadającym psem. Piknikujemy na małej łączce między skałami i po niecałej godzinie wracamy do Azau. W drodze powrotnej spotykamy rodaka, starszego pana z Warszawy, który spędza w tej okolicy urlop, na Elbrus nie wchodzi.

 

29.08.2015 − drugi dzień aklimatyzacji

O 10.00 po śniadaniu wymarsz. Dziś naszym celem jest Stacja Garabaszi, znana też jako Beczki, leżąca na wysokości 3700 m n.p.m. Jej nazwa wzięła się od schronów mieszkalnych wykonanych ze zbiorników po paliwie. Droga pnie się stromo pod górę, słońce praży niemiłosiernie. Pocąc się i łykając kurz, docieramy do górnej stacji kolejki linowej Mir, leżącej na wysokości 3000 m n.p.m. Tam robimy krótki popas i ruszamy dalej. Droga prowadzi przez olbrzymi plac budowy, gdyż powstają tam stoki narciarskie, które będą konkurencją dla tych alpejskich. Kwota inwestycji to 15 miliardów euro. Po kolejnych godzinach marszu docieramy wreszcie do Stacji Garabaszi. Pełno tam turystów, którzy wjechali wyciągiem, aby zrobić sobie zdjęcia przy słynnych Beczkach, z Elbrusem w tle. Trochę przypomina mi to Zugspitze w sezonie wakacyjnym. My też robimy sesję zdjęciową, a następnie w tamtejszym barze zjadamy łagman (pożywną zupę z mięsem wołowym i makaronem), po czym w doskonałych nastrojach zjeżdżamy kolejką do Azau.

 

30.08.2015 − wjazd na Prijut

Dziś zaczyna się już na poważnie. Przenosimy się z Azau na lodowiec do schronu Prijut, leżącego na wysokości 4100 m n.p.m., jest to ostatnia baza przed szczytem. W Beczkach zakładamy raki i wchodzimy na lodowiec. Trzeba uważać, bo trafiają się szczeliny, ale jest też wydeptana ścieżka, tak że asekuracja za pomocą liny nie jest konieczna. Po dwuipółgodzinnym marszu docieramy do celu. W Prijucie mamy zarezerwowany barak. Warunki są raczej spartańskie: w części jadalnej stół z dwiema ławami do siedzenia, kuchenka gazowa do gotowania, dwie sypialnie z piętrowymi pryczami do spania. Toaleta to wychodek z dziurą w podłodze, już pełny, bo to prawie koniec sezonu − odwiedzenie tego przybytku wymaga dużego samozaparcia, zwłaszcza ze strony naszych pań. Na ścianie w środku widnieje duży napis po rosyjsku: „nie załatwiać się obok!”. Wodę do picia, gotowania i mycia zębów uzyskuje się w postaci lodu i śniegu, który topi się, a potem gotuje minimum 10 minut. Jedynym luksusem jest agregat prądotwórczy, który włączany jest od zachodu słońca do godz. 22.00. W takich warunkach mamy spędzić kolejne 4-5 dni. Resztę dnia zajmuje nam ćwiczenie chodzenia w rakach i tzw. autoasekuracji, czyli techniki hamowania czekanem w razie nagłego upadku i niekontrolowanego zjazdu zboczem lodowca. To ważne ćwiczenie, przy prawdziwym wypadku ta umiejętność może zdecydować o życiu lub śmierci.

31.08. i 01.09.2015

To dwa kolejne dni aklimatyzacji. Pierwszego wychodzimy do Skał Pastuchowa na wysokość 4700 m n.p.m. Pogoda cały czas nam dopisuje, jest słonecznie, ale po południu zaczyna wiać. Na szczycie widać tumany śniegu pędzone mocnym wiatrem. Na Skałach Pastuchowa spędzamy jakieś 30 minut, po czym, gnani coraz mocniejszym wiatrem, schodzimy do Prijuta. Kolejnego dnia wieje już od samego rana. Po śniadaniu ubieram się w podwójne warstwy i ruszamy. Cel na dzisiaj to 4900 m n.p.m. Jest to ostatnie podejście aklimatyzacyjne przed atakiem na szczyt. Mozolnie, noga za nogą, walcząc z przeciwnym wiatrem, pniemy się w górę. Godziny mijają szybko i pomimo coraz mocniejszego wiatru docieramy do wyznaczonego celu. Po drodze spotykamy grupki schodzące ze szczytu. Z krótkiej rozmowy dowiadujemy się, że z powodu załamania pogody tylko dwóm z około dwudziestu osób udało się wejść na szczyt. Reszta była zmuszona zawrócić z powodu złej pogody. To przypomina nam o tragedii naszych rodaków sprzed tygodni.

Niestety, zła pogoda ma się utrzymać do jutra, tak więc zaplanowane na drugiego września wejście na szczyt musimy przesunąć na dzień następny, kiedy znów będzie ładna pogoda. Jeszcze tego samego dnia zjeżdżamy do Azau, aby tam przeczekać niepogodę. Tu bowiem, na wysokości 4100 m n.p.m., nie można dobrze wypocząć i w pełni się zregenerować, a tam, na dole, czekają na nas prysznic, wygodne łóżko i normalne jedzenie! Ta perspektywa mobilizuje wszystkich do szybkiego spakowania się i zejścia do Beczek, skąd zjeżdżamy kolejką do Azau.

 

02.09.2015

Po południu wracamy do schronu Prijut. Przeglądamy i przygotowujemy sprzęt potrzebny nam do wejścia na szczyt. Jemy wczesną kolację i o 20.00 kładziemy się spać.

03.09.2015

Pobudka o godzinie czwartej, jemy śniadanie, dopakowujemy plecaki, ubieramy się trójwarstwowo, bo na dworze jakieś minus 10°C. Na bezchmurnym niebie pełnym gwiazd księżyc w pełni świeci jak latarnia. O 5.30 przyjeżdża ratrak, który wywozi nas na 4900 m n.p.m., w miejsce naszego ostatniego wejścia aklimatyzacyjnego. Tam zakładamy raki i ruszamy w drogę. Najpierw podchodzimy na zbocze wschodniego szczytu, po czym trawersem docieramy do siodła pomiędzy obydwoma wierzchołkami. Robimy półgodzinną przerwę przed najtrudniejszą częścią, czyli podejściem i trawersem południowego zbocza zachodniego szczytu. Droga jest bardzo stroma, wysokość powyżej 5300 m n.p.m. daje o sobie znać, każdy krok to ogromny wysiłek. Idziemy jak automaty, noga za nogą. Wreszcie kończy się trawers i zostaje jakaś godzina drogi do najwyższego punktu na szczycie. Widać go już z daleka, co dodaje nam sił.

O 11.30 docieramy szczęśliwie na szczyt. Wszystkich ogarnia radość z osiągniętego sukcesu. Robimy zdjęcia z przyniesioną ze sobą biało-czerwoną flagą. Po około 40 minutach zbieramy się do powrotu, bo wiatr staje się coraz mocniejszy i zaczyna się chmurzyć. Wiekszość wypadków śmiertelnych zdarza się przy schodzeniu ze szczytu − gdy jest się już bardzo zmęczonym, obniża się koncentracja, a gdy jeszcze załamie się pogoda, to o tragedię nietrudno. Nas jednak szczęście nie opuszcza i po około trzyipółgodzinnym marszu szczęśliwie docieramy do Prijut. Teraz pozostaje już tylko spakowanie plecaków i zejście do Beczek, skąd kolejką zjeżdżamy do Azau. Tam możemy w komfortowych warunkach świętować wejście na Dach Europy, najwyższy szczyt Kaukazu, który oczarował mnie swoim pięknem. Być może jeszcze kiedyś tu wrócę. Jest tutaj jeszcze parę innych gór, na które warto wejść, a tutejsi mieszkańcy są bardzo gościnni i życzliwie nastawieni do turystów.

 

   Elbrus 5. Autor. Miroslaw Jeczala

Mirosław Jęczała

Zdjęcia: Mirosław Jęczała, Michał Plachetka

 

Mirosław Jęczała – miłośnik turystyki górskiej, urodził się w Nowej Rudzie (Kotlina Kłodzka). Od 2004 roku mieszka w Monachium, jest żonaty i ma dwoje dzieci. Ważniejsze zdobyte przez niego szczyty to Kilimanjaro − 5895 m n.p.m. (luty 2014) i Zugspitze − 2962 m n.p.m., (wrzesień 2014). W planie kolejne wyprawy.