flahapl Polska Flag of Germany.svgDeutschland 
  • IMG_0182_new.JPG
  • prezydent.jpg
  • Szydlo_new.jpg
  • U4prezydenta.jpg

25. ROCZNICA SIERPNIA 1980. BOHATEROWIE SĄ WŚRÓD NAS

K4.17.01 Ratajczak fot.1 W 90-letniej niemal historii Gdyni było sporo przykładów patrioty­zmu i umiłowania wolności. Od początków istnienia miasta wyzwalało się wśród kaszubskiej ludności i przybyszy swoiste poczucie dumy, wyrosłe z wysiłku i pracy, z wiary w moc niepodległej ojczyzny, która po 123 latach niewoli odzyskała morską granicę. Pracowitość i honor nada­wały sens życiu gdynian nawet w momentach tragicznych, wojennych.

W ponurych latach komunizmu, gdy utracono nadzieję na poprawę bytu, na poszanowanie i godność, gdy przelała się czara upokorzeń, a zakłamanie i ignorancja władz sięgnęły zenitu, portowa Gdynia, słynąca z wielu zakładów i stoczni, nie wytrzymała. W przedświąteczny czas roku 1970 na jej ulicach rozlała się krew. To już 45 lat od wydarzeń, które na­zwać winniśmy Gdyńskim Powstaniem Grudniowym. Ono właśnie było zaczynem dążeń niepodległościowych i wiodło przez 10 lat ku „Solidar­ności”, ku zwycięstwu, które odmieniło oblicze Polski. Jego bohaterowie dali dowód męstwa i nieugiętej, przeciwnej reżimowi postawy. Zasługują na najwyższe uznanie. W Kilonii, w Niemczech, znany jest jeden z uczest­ników tamtych, historycznych wypadków - pan Waldemar Malinowski. On wszystko przeżył, zapisał i zapamiętał. Dla niego to wcale nie tak odległa historia, lecz wspomnienie smutne, bolesne, które powraca raz po raz. To także przemyślenia nad sensem bohaterstwa, nauką płynącą z historii, nad sprawiedliwością ludzką i boską. Nie kryje, że ogarniają go niekiedy gorycz, zwątpie­nie, smutek, a na­wet irytacja. Jakże inaczej mówić o ludziach zasłużo­nych, lecz w Polsce zapomnianych? Jak przybliżyć ich sylwetki młodemu pokoleniu, które ma uczyć się praw­dy i waleczności w obliczu zagrożeń? Jakimi słowami opisać po latach osamotnienie i żal najdzielniejszych?

 

 Foto: upamiętnienie Powstania Grudniowego w Gdyni (2014 r.)

 

Pytań jest wiele. Powróćmy do grudnia roku 1970. Wszystko zaczęło się, gdy I sekretarz PZPR Władysław Gomułka poinformował o wprowadzonych podwyżkach artykułów codziennej konsumpcji. W poniedziałek 14 grudnia, dwa dni po owym przemówieniu, zastrajkowali robotnicy Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Doszło do starć przed budynkiem Komitetu Wojewódzkiego Partii, Dworcem Głównym, na Wałach Jagiellońskich i Rajskiej. W rejon Trój miasta ściągnięto jednostki milicyjne, zarządzono podwyższony stan gotowości bo­jowej i wprowadzono do akcji oddziały wojsk wewnętrznych. Na posiedzeniu Egzekutywy KW Zenon Kliszko powiedział, że jest to kontrrewolucja, którą zdławić należy przy pomocy siły, nie bacząc na ofiary. Gdyńscy robotnicy nie wytrzymali. Założyli w dniu 15 grudnia Międzyzakładowy Komitet Straj­kowy i wynegocjowali porozumienie z przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej Janem Mariańskim. Ten uznał protest za legalny.

Młody Waldemar Malinowski, pracownik Warsztatów Głównych Za­rządu Portu Gdynia, włączył się w działalność Komitetu. Uczestniczył w pierwszym, wieczornym zebraniu w Zakładowym Domu Kultury przy ulicy Polskiej. Nie wszedł w skład Komitetu, ale dyskutował, postulował i miał poczucie zaangażowania w istotne robotnicze problemy. Kiedy około godziny 22 opuszczał siedzibę obrad, nie przypuszczał nawet, co jeszcze się wydarzy. Nie wiedział, że ratuje się przed aresztowaniem i brutalnym atakiem milicji.

Jeszcze tej samej nocy do siedziby komitetu w targnęły przemocą siły porządkowe i okrutnie obeszły się z delegatami. Ciężko pobitych wywieziono natychmiast do więzienia w Wejherowie. W dniu 16 grudnia w gdyńskich zakładach panowała dezorganizacja; nie przystąpiono do pracy, relacjonowano i komentowano wypadki. Narastał lęk przed tym, co miało nadejść. I stało się. W czwartek 17 grudnia rozegrał się dramat. Być może nie doszłoby do niego, gdyby nie pamiętne przemówienie Stanisława Kociołka, w którym apelował: Jeszcze raz ponawiam, stoczniowcy, adresowane do was wezwanie —przystąpcie do normalnej pracy! Są do tego wszystkie warunki, jest to jakże potrzebne, by już wkrótce móc w spokoju świętować, móc witać Nowy Rok.

Gdyńscy stoczniowcy i portowcy uwierzyli i rankiem, w czwartek 17 grudnia, udali się do pracy. Na stacji Szybkiej Kolei Miejskiej Gdynia - Stocznia doszło do tragedii. Z karabinów maszynowych strzelano do bezbronnego tłumu. Na miejscu zginęło kilkunastu młodych ludzi. Krew polała się tego dnia także w okolicach Prezydium Miejskiej Rady Narodowej i w innych jeszcze miejscach miasta.

 

Waldemar Malinowski poszedł tego dnia także do pracy, ale nie po­zwolono mu wejść na teren warsztatów. Zamierzał powrócić do domu na Warszawską. To, co ujrzał idąc ulicami Gdyni, było wprost niewiarygodne i przerażające. Przed Szpitalem Miejskim dostrzegł rannych i kałuże krwi. Lekarze i pielęgniarki na ulicy udzielali pierwszej pomocy tym, których co chwilę dowożono. Ludzie byli wystraszeni i oburzeni. To był widok, jakiego nie się spodziewał. Jeszcze gorsze rzeczy ujrzał, gdy z kolegą znaleźli się po drugiej stronie dworca na Czerwonych Kosynierów. Oto fragment jego wspomnień: ... spotkaliśmy kilkudziesięcioosobowy pochód, który utworzył się za osobami, niosącymi na zwykłych białych drzwiach zastrzelonego młodego chłopca. Wśród maszerujących osób spotkałem mojego młodszego, 17- letniego brata Mirosława. On opowiedział mi krótko, że idą od przystanku kolejowego Gdynia - Stocznia, aby pokazać mieszkańcom Gdyni ofiarę tych wydarzeń i bestialskiej decyzji strzelania do bezbronnych ludzi. Spojrzałem na leżące nieruchomo ciało młodego człowieka. Na jego szyi widoczna były duża rana postrzałowa i zakrzepła krew. Nie dawał już żadnych znaków życia. Pomimo to, wziąłem jego rękę, aby sprawdzić puls. I ręka i twarz, były zimne. Niestety, ten chłopak nie żył już od pewnego czasu. Jego ciało przykrywała biało - czerwona flaga narodowa. (...) Drzwi były niesione przez sześciu młodych i zdecydowanych kolegów, którzy nadawali całemu pochodowi tempo marszu. Dołączyliśmy. Bez przerwy wznosiliśmy okrzyki „Milicja morduje!" Tak dotarliśmy od Dworca PKP, do skrzyżowania ulicy Podjazdowej z ulicą 10 Lutego.

Waldemar Malinowski doskonale zapamiętał szczegóły tego żałobne­go pochodu, który raz po raz atakowany był zrzucanymi z helikopterów petardami z gazem łzawiącym. Niebezpiecznie było zwłaszcza przy wia­dukcie, tuż przy Poliklinice Dziecięcej. Zapamiętał także twarze niektórych tajemniczych prowokatorów, którzy usiłowali rozproszyć manifestantów na skrzyżowaniu 10 Lutego i Świętojańskiej. Niestrudzenie szliśmy dalej w kierunku Miejskiej Rady, aby po chwili zatrzymać się na wysokości kościoła Najświętszej Marii Panny. Ksiądz z tej parafii wyszedł nam na spotkanie. W prawej ręce trzymał kropidło, a w lewej niósł czarny krzyż. Odmówiliśmy wspólną modlitwę i ksiądz poświęcił ciało Zbyszka Go­dlewskiego. Czy był to ksiądz Edmund Wierzbowski? Zapewne. Poczułem głęboki żal i rozpłakałem się. Podobnie zareagowali idący z nami koledzy, a także mój brat Mirek, idący cały czas po prawej stronie pochodu.

Waldemar Malinowski jeszcze przez rok po owych krwawych wyda­rzeniach pracował w gdyńskim porcie. Spokoju nie odzyskał i nie potra­fił pogodzić się z istniejącą rzeczywistością. Rana zadana jego miastu, była otwarta, a serce wciąż płakało. Władzę nadal dzierżyli aktywiści, dla których puste slogany i zakłamana ideologia znaczyły więcej niż człowiek i jego byt. Nie umiał odnaleźć się wśród tych, co tak szybko zapomnieli, o co toczył się bój. W październiku 1971 roku zdecydował się z kolegą opuścić Polskę. Nielegalnie, bo jakże inaczej? Ukryci w kontene­rze na pokładzie statku M/S „Jasło” przedostali się szczęśliwie na Zachód. Po prostu, wyskoczyli za burtę, z ukrycia w Kanale Kilońskim w oko­licy Neuwittenbek. Wyszli na brzeg i na najbliższym posterunku policji oświadczyli, że chcą w Niemczech pozostać. Otrzymali azyl polityczny. Plan przemyślany w Gdyni i tam u na­brzeża zapoczątkowany, powiódł się.

 

 

K4.17.01 Ratajczak fot.2
Waldemar Malinowski w 1971 r.

 

A czy wszystko się pomyślnie uło­żyło? W większości tak. Waldemar Malinowski to człowiek z charakterem, z poczuciem godności, wiedzą i rozwagą. To dziś autorytet wśród Polonii, niestrudzony działacz i organiza­tor. To „łącznik" pomiędzy Kilonią i partnerską Gdynią. Szybko uzupełnił w Niemczech wykształcenie, zdobył nowe umiejętności, wkrótce miejsce pracy, stanowisko i uznanie. Tylko do Polski nie było mu łatwo, ani prosto. Po 17 dopiero latach, w lipcu 1988 roku, po wielu staraniach odwiedził Gdynię i spotkał się matką. Już stał pomnik Ofiar Grudnia autorstwa Sta­nisława Gierady. Stał, bo przecież jednym z najważniejszych postulatów sierpniowego strajku roku 1980 było wybudowanie pomników Bohaterom Grudnia. Wspomnienia powróciły. Przeszedł tymi samymi ulicami, co owej pamiętnej zimy. Synom opowiedział, jak walczyło się za chleb i wolność, nową Polskę. Wstąpił do kościoła Najświętszego Serca Jezusa, gdzie wciąż jeszcze trwał na swym posterunku nieustraszony bojownik wolności i suwerenności, przyjaciel jego rodziny, prałat Hilary Jastak. W tamtejszej kaplicy do dziś znajdują się drzwi, na których niesiono Zbyszka Godlewskiego, w piosence nazwanego Jankiem Wiśniewskim.

Pan Waldemar Malinowski jest człowiekiem skromnym, który o swych zasługach i osiągnięciach mówi mało. Do zwierzeń trzeba go nakłaniać. A warto, bo niewielu jest wśród nas bohaterów, niewielu, którzy angażują się w tyle pożytecznych spraw, zwłaszcza coroczne obchody Gdyńskiego Powstania. I warto pytać o to, jak wspomaga dawnych swych towarzyszy, weteranów pa­miętnych grudniowych dni. Oni dobrze wiedzą, że tamta masakra to zbrodnia nieosądzona, że sprawiedliwości nie stało się zadość, a zasług walczących nikt nie wynagrodził. Nad tym także należy się zastanowić, by nie zatracić wiary w nieustannym pochodzie ku wolności.

Sława Ratajczak

Partnerzy

Logo PRwN

Logo forum

Logo ZDPN

Logo der SdpZ Grau

MSZ logo2

SWS logo

logo bez oka z napisem

Biuro Polonii

Konwent 1

 

© 2013 - 2017 Magazyn Polonia. All Rights Reserved. Designed By E-daron.eu

Please publish modules in offcanvas position.