NIEMIECKI PO ARABSKU

Drukuj

Podobno nie ma przypadków w życiu?

Jedną z kultur, których nie znałam, była do tej pory kultura arabska. Wprawdzie mieszkając w Berlinie, miałam bliskich przyjaciół z Turcji i Iranu, ale nigdy z arabskiego Bliskiego Wschodu. W Polsce często uważa się Persów i Turków błędnie za Arabów – tak, jak na Zachodzie wszystkich Słowian traktuje się jako Rosjan. Kilka lat temu zwiedziliśmy w ramach studytour Tunezję, ale było to zaledwie lekkie dotknięcie nieznanego muzułmańskiego świata. Od czasu napływu uchodźców do Niemiec tym bardziej zaczęła mnie intrygować ich mentalność i sposób życia. Na co dzień żyjąc w Berlinie, spotykałam ich w miejscach tzw. publicznych, ale miałam wrażenie, że żyją oni jakby za szklaną szybą. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak szybko skonfrontuję się bezpośrednio z moją niewiedzą na temat świata arabskiego i dowiem się, dlaczego ci ludzie przemierzają pieszo 5000 kilometrów, żeby żyć w Niemczech.

Język tarzański

Niespodziewanie koleżanka poprosiła mnie, żeby zastąpić ją w pracy …jako nauczycielki języka niemieckiego dla obcokrajowców, a dokładnie dla uchodźców. Choć wiele lat uczyłam niemieckiego, bałam się na początku, tak zupełnie typowo, jak człowiek boi się wszystkiego nowego, nieznanego. Idąc na pierwsze zajęcia, pocieszałam się, że oni z pewnością boją bardziej niż ja. Chęć poznania tych ludzi i pomocy im była jednak silniejsza od strachu. Dwa lata temu będąc na Ukrainie, dotknęłam zaledwie wojny i poznałam pośrednio, co to znaczy brak podstawowego poczucia bezpieczeństwa, które my w Europie uważamy za naturalne. Opowiadali mi koledzy, którzy byli na wojnie, że człowiek przestaje się bać i działa wtedy zupełnie odruchowo, żeby przeżyć. Na Ukrainie miałam podobne uczucie, kiedy ogłosili mobilizację, a nade mną w Iwano-Frankowsku latały samoloty, których dźwięk stanowczo wskazywał, że nie były pasażerskimi. Przyznam, że od tej pory nikomu nie życzę, żeby przeżył ten rodzaj stanu, jaki wtedy ja poczułam. Myślałam wówczas zupełnie spokojnie i konkretnie – ile mam pieniędzy przy sobie, jakie dokumenty, gdzie jest najbliższa polska placówka dyplomatyczna w okolicy,. Ewentualnie ile jest kilometrów do granicy i ile mi zajmie czasu, gdybym przeszła je na piechotę... Ci ludzie, których miałam uczyć, prawdopodobnie mieli podobne myśli – płynąc, jadąc i idąc do Europy.

 

W ramach tzw. Vorkursu – kursu wstępnego moim zadaniem było oswojenie osób, uczących się z innego kręgu kulturowego z alfabetem europejskim, podstawami języka niemieckiego. W trakcie pierwszych dni uczyłam się sama, jak nawiązać kontakt z moimi uczniami, w jaki sposób tłumaczyć im, aby do nich dotrzeć. Kierowniczka szkoły językowej przyznała mi na początku, że nauczyciele na kursach dla uchodźców używają często tzw. Tarzansprache czyli żartobliwie – języka tarzańskiego, co w praktyce oznaczało, że mogę użyć każdego znanego mi języka, żeby przekazać sprawnie zasady języka niemieckiego.

W ten sposób stałam się nauczycielką języka niemieckiego częściowo po angielsku, ponieważ wielu moich uczniów znało ten język, a kiedy nie mogłam czegoś wytłumaczyć po angielsku starałam się to zrobić po francusku (ten język znał biegle lekarz z Syrii, będący w mojej grupie) lub po rosyjsku (z kolei tym językiem posługiwał się aptekarz z Iraku, który skończył farmację na Ukrainie). Dodatkowo wszyscy nauczyciele na kursach dla uchodźców starają się automatycznie przekazać wiedzę o kulturze niemieckiej, co okazało się w praktyce najciekawszą, a z drugiej strony najtrudniejszą do zrozumienia częścią moich 3-miesięcznych spotkań z 15-osobową grupą uchodźców z Syrii, Palestyny i Iraku, składającą się głównie z mężczyzn w wieku 16-72 lata.

 

Moje uchodźczynie

Dla dokładnego wyjaśnienia – w moim kursie były na początku trzy kobiety – z dużym szacunkiem traktowane przez współuczestników nauki języka niemieckiego. Nadira pochodziła z Palestyny i miała pięć córek, niestety w trakcie kursu musiała przestać się uczyć, ze względu na niewyjaśnione sprawy pobytowe. Safa z Iraku miała siedmioro dzieci i bardzo chciała się uczyć, ale jednak nie zdołała też kontynuować kursu, ze względu na opiekę nad dziećmi. Jestem pewna, że przez te pierwsze tygodnie, kiedy były z nami w szkole, udało mi się przekazać poczucie pewności, że potrafią się nauczyć niemieckiego i mówić w tym języku. Każdej z nich tłumaczyłam, że nawet jak zostanie tradycyjnie w domu, powinna nauczyć się podstaw niemieckiego, żeby móc w tym kraju funkcjonować na co dzień.

Jedyną kobietą, która pozostała do końca w mojej grupie była Azhar – 26-letnia, delikatna rzeźbiarka z Syrii. Kiedy na nią patrzyłam, zawsze zastanawiam się, jak taka wątła, wrażliwa osoba przeżyła podróż pontonami przez Morze Śródziemne, a potem tę wycieńczającą drogę do Niemiec przez Grecję, Czarnogórę, Węgry, Austrię. Na szczęście Azhar nie była sama. Doszła do Berlina ze swoim mężem – Samirem, który pracował jako komputer designer i tak jak ona ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Syrii. Towarzyszył im jeszcze kuzyn – Hassan, miły 30-latek, który w Syrii pracował jako fotograf. Niestety, w trakcie kursu Azhar często, tak jak i inni, chorowała. Większość uchodźców długo choruje po kilkutygodniowej lub kilkumiesięcznej podroży, jaką odbyli. Z reguły są wyczerpani fizycznie i psychicznie, a do tego nie zdają sobie sprawy, do jakiego klimatu przybyli i jak należy się ubierać. Kiedy zobaczą pierwsze zimowe ocieplenie, natychmiast zakładają letnie kurtki, bo myślą, że tak jak u nich zaczyna się kilkumiesięczne lato i zupełnie nie spodziewają się, że temperatura za kilka godzin spadnie mocno poniżej zera.

 

Azhar to niezakończona historia w opowieściach o „moich uchodźcach”, ponieważ kontakt z tą młodą, wyjątkową kobietą chciałabym utrzymać jeszcze długo. Od niej dostałam najpiękniejszy prezent na Boże Narodzenie – ciepły szal. Bo czy to nie jest najwspanialszy prezent, jeżeli daje go ktoś, kto swój cały dobytek przyniósł ze swojej ojczyzny w jednym plecaku, a teraz praktycznie nie ma żadnych środków na życie, a pomimo to chce się dalej dzielić i dać komuś radość?

Każdy z „moich uchodźców” to osobna historia z życia, której warto posłuchać, żeby zrozumieć tych ludzi. To naturalne, że trochę się ich boimy, bo przyznajmy szczerze, nie mamy zbyt dobrego zdania o kulturze arabskiej, a szczególnie w stosunku do kobiet. To naturalne, że kiedy widzimy ich milionowy tłum, czasem zastanawiamy się, jak uda nam się razem żyć w jednym społeczeństwie. Ale kiedy staje przed nami człowiek taki sam jak my, który uciekł przed śmiercią – podkreślam nie przed abstrakcyjną wojną, tylko przed śmiercią – wtedy często zmieniamy zdanie.

 

Spisała na podstawie relacji nauczycielki języka niemieckiego

dla obcokrajowców: Agata Lewandowski

(imiona i nazwiska ze względu

na zasady bezpieczeństwa zostały zmienione)