flahapl Polska Flag of Germany.svgDeutschland 
  • IMG_0182_new.JPG
  • prezydent.jpg
  • Szydlo_new.jpg
  • U4prezydenta.jpg

KULTURA DIALOGU PRZYNOSI PAŃSTWU KORZYŚCI

WYDARZENIA, FAKTY, OPINIE

Rozmowa z Basilem Kerskim, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności i redaktorem naczelnym Magazynu Polsko-Niemieckiego Dialog

 Berlińczyk, Polak, od trzech lat dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku, a od ponad 15 lat redaktor naczelny, wydawanego w Berlinie, Polsko-Niemieckiego Magazynu „Dialog", którego treści traktują o szeroko pojętej współpracy między kulturami. To właśnie za osiągnięcia w dziedzinie dialo­gu polsko-niemieckiego Basil Kerski otrzymał wiosną 2013 roku w Aachen nagrodę Polonii Europejskiej „Polonicus". Jest to już kolejne wyróżnienie dla Basila Kerskiego (obok Złotego Krzyża Zasługi RP, Nagrody Societas Jablonoviana Uniwersytetu Lipskiego, Nagrody Ho­norowej im. Georga Dehio, Nagrody Zjednoczenia, „Einheitspreis", nominacji do Nagrody im. Jerzego Giedroycia). Jeszcze przed rozda­niem „Polonicusów" postanowiłam sprawdzić, kim jest Basil Kerski.

Basil Kerski

 

Umówiłam się z nim na krótką rozmowę, której rezultatem jest ten oto trzygodzinny wywiad. Podczas tej rozmowy udało nam się poruszyć wiele interesujących tematów. Przedstawiam Państwu Basila Kerskiego, człowieka o bogatej biografii, skromnego, ale który niejedno ma do powiedzenia na temat Berlina, historii, stosunków polsko- niemieckich, ale i życia w ogóle (Katarzyna Kozicka).

 

Panie Basilu, czas Pana dzieciństwa jest bardzo barwnym frag­mentem Pana biografii. Urodził się Pan w Gdańsku, ale w związku z tym, że ma Pan iracko-polskie korzenie dzieciństwo spędził Pan również w Iraku, a następnie - w Berlinie Zachodnim. Czy pamięta Pan jeszcze, o jakim zawodzie marzył Pan będąc dzieckiem?

Basil Kerski: Zawsze interesował mnie otaczający nas świat. Do dziesiątego roku życia często się przeprowadzaliśmy z rodzicami. Po dwóch latach, spędzonych w Gdańsku, wyjechaliśmy do Iraku. Nie mogliśmy stamtąd przez cztery wyjechać - był to czas dyktatury partii nacjonalistycz­nej Baath. Byłem świadkiem kurdyjsko-irackiej wojny domowej oraz

przemian 1980 roku w Polsce i 1989 w Europie Środkowej. Byłem świadkiem przemian historycznych, których jako dziecko i potem mło­dy człowiek nie mogłem zrozumieć, ale chciałem je pojąć - tak samo, jak chciałem zrozumieć otaczający mnie świat. Ta chęć poznawiania świata i głębokich przemian historycznych bardzo wpłynęła na moje późniejsze wybory życiowe.

W dobie popkultury instytucja autorytetu zdaje się zamierać. Kto dla Pana pełni rolę autorytetu?

B.K.: Oprócz znanych ludzi z życia publicznego, myślę, że każdy ma w swoim otoczeniu swoje prywatne autorytety. W moim życiu szczególnie moi rodzice spełnili taką właśnie funkcję. U mojego ojca imponował mi jego kosmopolityzm oraz duża pokora w stosunku do zdobywanej wiedzy. Chociaż sam był lekarzem, był bardzo krytyczny w stosunku do ich wszechwładzy. Poza tym jest idealistą. W Iraku zdarzało się, że pomagał biednym ludziom. Pokazał mi przez to etos pracy, jako nadrzędnej wartości, ważniejszej zarówno od kariery, jak i pieniędzy. Moja matka również miała na mnie wielki wpływ. Do dziś interesuje się literaturą, sztuką i kulturą. Jest osobą bardzo oczytaną. Innym autoryte­tem był mój iracki dziadek. Choć ze względu na swoje antyreżimowe poglądy nigdy nie mógł ukończyć studiów, pracował jako wolny tłu­macz z języka angielskiego na arabski. Imponował mi jego nieustanny, mimo trudnego życia optymizm. Autorytetem z życia publicznego, który miał decydujący wpływ na poją drogę, postawę i tożsamość był Jerzy Giedroyc, redaktor paryskiej „Kultury", z którym miałem okazję współpracować w latach 90.

Która funkcja jest dla Pana ważniejsza: dyrektora ECS czy naczelnego w „Dialogu”?

B.K.: Obie funkcje są dla mnie bardzo ważne. „Dialog", który istnieje od 1987 roku, w porównaniu do ECS jest bardzo młodą instytucją. Prowa­dzę go już od 15 lat, co stanowi spory kawałek mojej biografii. W ECS pracuję dopiero trzeci rok.

Pana początki w ECS nie były łatwe. Pana wybór został oprote­stowany w mediach przez związki i Lecha Wałęsę, czy coś zmieniło się od tamtego czasu?

B.K.: Dużo zależy od obrazu, jaki jest kreowany w massmediach. Oczy­wiście, łatwiej pisze się o głośnych, szczególnie radykalnych, wypo­wiedziach negatywnych, niż o głosach poparcia. Moja nominacja była procesem długim, a powołany zostałem w wyniku konkursu. Uzyskałem bardzo silny mandat: sześć na dziesięć głosów w tajnym głosowaniu komisji. Byłem zaskoczony tym pozytywnym wynikiem. Po wyborze wiele osób mi znanych i nieznanych zgłaszało się u mnie i wyraziło poparcie dla mojej osoby. Cieszyli się, że wybrano kogoś młodszego, z doświadczeniem międzynarodowym. Atmosfera wokół ECS jest i będzie zawsze trudna, bo - jak wiemy - środowisko świadków i uczestników rewolucji Solidarności lat 1980. jest podzielone. Niemniej jednak moja współpraca ze środowiskami świadków, m.in. z Lechem Wałęsą układa się dziś dobrze. Mam również poczucie, że ludzie, którzy mieli wobec mnie początkowo pewne uprzedzenia, przekonali się, że jestem na właściwym miejscu.

W kwietniu 2013 roku otrzymał Pan „Polonicusa". Nie jest to Pana pierwsza nagroda, jakie znaczenie mają dla Pana otrzymy­wane odznaczenia?

B.K.: Kiedyś, jak byłem młody, to zastanawiałem się, jakim to trzeba być strasznie próżnym, żeby się cieszyć z takich nagród czy odznaczeń. Dziś moje zdanie uległo zmianie, ponieważ jak się jest młodym, to doznaje się, co prawda krytyki, ale również dużo pochwał. W wieku, w którym teraz jestem, tej krytyki jest znacznie więcej, tak więc nagrody są rzadką formą pochwały. A każdego cieszy pozytywna reakcja na to, co się robi. Cieszę się, że kapituła nagrody „Polonicus" dostrzegła moją działalność, moją pracę. Jest przecież tylu ciekawych ludzi, których pracy nie dostrzeżono.

Za co lubi Pan Berlin?

B.K.: Za wielokulturowość i za symbiozę: prowincjonalnego spokoju z wielkomiejską energią. Berlin jest też miastem bardzo zielonym, pięk­nie położonym, z wieloma jeziorami. Berlin jest po prostu miejscem przyjaznym dla ludzi.

Rzadko jeździ Pan na wschód Berlina?

B.K.: Jadąc do Gdańska, często przejeżdżam przez wschodnie dzielnice miasta, ale nigdy tam nie żyłem, jestem bardzo związany z zachodnią częścią Berlina. Szczególnie lubię Charlottenburg z jego barokowym pałacem i piekną architekturą kamienic końca XIX wieku. Dobrze się czuję w Berlinie, mieście na pograniczu polsko-niemieckim, w sercu Europy, w którym kultura orientalna odgrywa wielką rolę. Dobrze się czuję w tej mieszance kulturowej. Berlin jest miastem przyjaznym, spokojniejszym od Paryża czy Londynu, ale ciągle konsekwentnie się zmieniającym. To bardzo inspirujące miejsce.

Jak to się stało, że studiował Pan w Berlinie?

B.K.: Mając 10 lat przyjechałem do mojego ojca do Berlina Zachodniego. Zostałem w tym mieście, zrobiłem maturę, rozpocząłem w 1989 roku studia. Upadł mur, chciałem zostać nad Szprewą, stać się obserwatorem i uczestnikiem wielkich przemian w Berlinie oraz w Europie.

Studiował Pan w języku niemieckim, jak wyglądała u Pana kwestia języka polskiego?

B.K.: W domu mówiłem zawsze po polsku, ale kiedy ukończyłem szkołę średnią w Berlinie, miałem wrażenie, że lepiej władam językiem nie­mieckim niż polskim. Długo pracowałem nad moimi kompetencjami językowymi. Zdolność do posługiwania się dwoma językami na wy­sokim, fachowym poziomie jest bardzo trudna. Rozumieją to ludzie, których narzędziem pracy jest język. Wielojęzyczność jest możliwa, jeżeli jest wpisana w systematyczną edukację - tak, jak to ma miejsce w Szwajcarii. Jestem zwolennikiem edukacji dwujęzycznej. Chciałbym bardzo, aby polskie czy, na przykład, tureckie dzieci mogły uczyć się w niemieckich szkołach swoich języków rodzinnych. Szacunek dla obydwu kultur wzbogaca i ułatwia integrację.

Czy uważa Pan, że rządy - zarówno polski i niemiecki, dosta­tecznie się starają o to, aby w szkołach niemieckich nauczano języka polskiego? Jak na tym tle postrzega Pan przestrzeganie postanowień traktatu niemiecko-polskiego przez stronę niemiecką?

B.K.: Mam wrażenie, że niemieccy politycy zbyt słabo angażują się w proces wprowadzania języka polskiego do szkół niemieckich. Dziwi mnie to szczególnie na pograniczu niemiecko-polskim. Bez kompetencji językowych ta część Europy będzie się słabo rozwijała. Problemem polsko-niemieckiego dialogu edukacyjnego jest oczywiście federalizm państwa niemieckiego. Kultura i edukacja to kompetencja landów, rząd federalny nie ma na to bezpośredniego wpływu. A to rząd federalny podpisuje traktaty z Polską, a potem ma trudności z realizacją ustaleń międzynarodowych. Mam także wrażenie, że strona polska jest w tym wymiarze relacji polsko-niemieckich zbyt pasywna. Silne wsparcie finansowe projektów, związanych z pielęgnowaniem dwujęzyczności, mogłoby być ważnym sygnałem politycznym, pokazać jak bardzo pol­skiej polityce zależy na agendzie politycznej Polonii w Niemczech.

 

Jak na tym tle rysują się, Pana zdaniem, dążenia pewnej grupy Polaków w Niemczech do uzyskania praw mniejszości narodowej?

B.K.: Uzyskanie statusu mniejszości narodowej to jedna z metod zdobycia wsparcia finansowego rządu federalnego dla Polonii w Niemczech. Ale wydaje mi się, że to mało realna metoda. Rząd federalny nigdy się na taki status nie zgodzi. Heterogeniczną grupę polskojęzyczną w Niemczech nie opisałbym jako klasycznej mniejszości. Większość Polaków przybyła w ciągu ostatnich 25 lat do Niemiec, to przykład migracji, która jest wy­nikiem wolnych wyborów obywateli w wolnej, integrującej się Europie. Niezależnie od tej kwestii Polacy w Niemczech powinni skupić siły na kluczowych projektach, z którymi identyfikują się wszyscy żyjący w Republice Federalnej Polacy: wprowadzeniu języka polskiego do szkół niemieckich oraz przekazywaniem wiedzy o dziedzictwie kulturowym żyjących w Niemczech Polaków, historii migracji z Polski do Niemiec. To moim zdaniem najważniejsze zadania dla Polonii. Zachęcałbym organizacje polonijne także do intensywniejszej współpracy z innymi grupami migrantów, jak chociażby z bardzo dobrze zorganizowanym i wpływowym w polityce niemieckiej lobby tureckim.

Czy uważa Pan, że wśród Polaków wciąż pokutuje kompleks niższości względem narodu Niemieckiego?

B.K.: Helmut Schmidt krytykował ostatnio swoich rodaków, że nieste­ty nadal panuje w Niemczech poczucie kulturowej wyższości wobec Polaków. Żyjemy w czasach, kiedy percepcja Polski bardzo szybko i pozytywnie się w Niemczech zmienia. Niemniej jednak Schmidt ma rację, jeszcze dużo czasu minie, aż relacje między naszymi narodami będą pełne wzajemnego szacunku, nie tylko na szczeblu elit. Innym problemem są kompleksy emigrantów. Wydaje mi się, że emigracja zawsze jest dużym wyzwaniem dla charakteru. Wielu emigrantów tęskni za krajem, z którego pochodzi, ale z upływem czasu kontakty z ojczyzną mogą stać się coraz trudniejsze, ponieważ ojczyzna się zmienia. Wielu emigrantów może odczuć podwójną obcość, wobec ojczyzny i kraju, w którym żyją. Z kolei okres wpisywania się w odmienną kulturę, adaptacji i nauki nowego języka jest bardzo długi, trudny i może wywołać różne frustracje, pogłębić kompleksy.

A Panu osobiście przytrafiło się kiedyś, że chciano Panu udowod­nić, że jest Pan gorszy tylko dlatego, że jest Pan Polakiem?

B.K.: Nie czuję się gorszym, dzięki czemu nie mam przykrych doświad­czeń. Nauczyłem się reagować na uprzedzenia. Podczas jednej konwer­sacji pewien Niemiec zapytał się mnie, skąd pochodzę. Powiedziałem, że z Polski. A jemu się Polska od razu skojarzyła z jego sprzątaczką. Zareagowałem na to opowiadając, iż moja sprzątaczka jest Niemką. Niemcowi zrobiło się głupio, zrozumiał stereotypowy charakter swoje­go skojarzenia. Ale to było już wiele lat temu. Dziś już przestała mnie interesować sprawa „kompleksów" narodowych.

Dlaczego?

B.K.: Ponieważ hodując własne kompleksy, własne cierpienia można stworzyć własną tożsamość, np. negatywnie nastawioną do Niemców czy innych narodów. A poza tym coraz mniej interesuje mnie „zbiorowy charakter narodu", bo uważam, że żyjemy w czasach wielkich przemian i ciężko jest się jednoznacznie wypowiadać na temat Niemców czy Polaków. Mamy to, co chcieliśmy mieć: demokrację, pluralizm i tylko od nas zależy, w jakim środowisku chcemy żyć, jakimi Niemcami czy Polakami się otaczamy. Rozmawiając o kompleksach czy stereotypach należy być bardzo ostrożnym, aby nie utrwalić czy wzmocnić pewnych negatywnych wzorów kulturowych.

Jakie zagrożenia to ze sobą niesie?

B.K.: Uważam, że dużo złego narodziło się w Europie w przeciągu ostatnich 200 lat na pojęciu etnicznym narodu. Konstrukcja narodu jako wspólnoty jest wymysłem ludzi i obejmuje różne kategorii toż­samości. Dziś Niemcy są narodem wielokulturowym. Niemcy nie są już narodem w pojęciu etnicznym tylko polityczną wspólnotą. My, Polacy, również mamy problem w politycznym postrzeganiem narodu, kojarzymy dziś pojęcie narodu polskiego z jedną grupą etniczną i jedną religią, dla wielu „prawdziwy Polak" to „Polak- katolik". Tymczasem nasze najstarsze tradycje polityczne są raczej wielokulturowe. Stara Rzeczpospolita była ojczyzną także niemieckich protestantów, orto­doksyjnych Ukraińców i Żydów. Warto o tym pamiętać, kształtując świadomość Polaków.

A propos jest Pan katolikiem?

B.K.: Jestem ochrzczony i byłem u pierwszej komunii. Jestem człowie­kiem wierzącym, ale mam wielki dystans do jakichkolwiek instytucji kościelnych.

Zarówno w Polsce, jak i na emigracji, często spotykam się z takimi postawami młodych ludzi, że oni nie czują się patriotami, nie czują się związani z ojczyzną. Jak Pan myśli, czy w tej sytuacji zmniej­szenie ilości godzin historii w Polskich szkołach to dobry pomysł?

B.K.: Na pewno nie jest to dobre zjawisko. Niezależnie od pochodzenia czy stopnia edukacji, czy zawodu nie uciekniemy przed historią. Richard von Weizsäcker, były prezydent Niemiec, powiedział kiedyś, że tylko ten, kto zna historię, potrafi poruszać się po współczesnym świecie, kierując się w stronę przyszłości. To mądre słowa, które pokazują, jak ważna jest kompetencja historyczna. Poza tym dobra edukacja histo­ryczna pozwala odróżnić historię od mitów. Bardzo często poruszamy się, szczególnie w Europie Środkowej, wśród wyobrażeń, które nie są odzwierciedleniem procesów historycznych, tylko narodowej mitologii.

Historia uczy także wrażliwości wobec ciągle powracającej retoryki populistycznej, która jest niebezpieczna dla społeczeństwa obywatel­skiego. Tu przykładem są wszelkie ataki na mniejszości - etniczne, religijne czy seksualne. Historia pokazuje, że ograniczenie wolności mniejszości zawsze obraca się przeciwko większości w społeczeństwie, w konsekwencji otwiera drogę do zasadniczego ograniczenia wolności obywatelskich. To z tej przyczyny większość powinna dbać o ochronę mniejszości. Często myślę o tym, jak bardzo zapomina się dziś o tym mechanizmie, kiedy obserwuje w Polsce ataki na ludzi, którzy są inni, mają na przykład, inną orientację seksualną niż większość społeczeństwa. Martwią mnie też hasła, nawołujące do ograniczenia wsparcia państwa polskiego dla mniejszości narodowych. Mam wrażenie, że wypowia­dający się w tym populistycznym duchu publicyści czy politycy nie odrobili lekcji z europejskiej historii.

Program polskiej edukacji w zakresie historii jest niezmienny od wielu lat. Młodzież wciąż zaczyna ją od historii ludzkości, a kończy na wiedzy współczesnej, kiedy przygotowania do matury pochłaniają całą ich uwagę. Jak Pan uważa, jaki to ma wpływ na kształtowanie świadomości obywatelskiej u Polskiej młodzieży?

B.K.: Nie znam zbyt dobrze współczesnego sytemu edukacji w Polsce. Ale mam wrażenie, że coraz bardziej edukacja jest postrzegana nie jako proces wsparcia rozwoju osobowości młodego człowieka, a jako produkcja sił roboczych dla rynku pracy. Tworzy się wcześnie presje specjalizacji. Tymczasem duże korporacje już od dawna coraz większą wagę przywiązują do tego, żeby pracownik był człowiekiem myślącym, świadomym i odpowiedzialnym. Intelektualne i socjalne kompetencje stają się coraz ważniejsze. Wydaje mi się, że edukacja w Polsce i Niem­czech idzie w innym kierunku…

 

Jakby mógł się Pan pokusić o ocenę polskiej polityki zagranicz­nej po 1989 roku. Interesuje mnie głównie jak Pan widzi różnice w polityce zagranicznej prowadzonej przez braci Kaczyńskich a tej prowadzonej przez Donalda Tuska.

B.K.: W czasach PRL-u granice były zamknięte, przez co nasze relacje ze wszystkimi sąsiadami były ograniczone. A były to historycznie ob­ciążone relacje, nie tylko z Niemcami, a także z Ukrainą, Rosją czy Czechosłowacją. Po 1989 roku każdy demokratyczny rząd stał przed trudnym wyzwaniem nie tylko wejścia w struktury Zachodu, lecz także budowania nowych relacji z sąsiadami, co związane było z dialogiem o trudnych sprawach - tych, o których się wcześniej nie rozmawiało. Wydaje mi się, że w dziedzinie polityki międzynarodowej w pierwszej dekadzie po 1989 roku między ważnymi ugrupowaniami politycznymi panował konsensus. Nie spierano się publicznie w kwestiach relacji z sąsiadami, starano się wspólnie prowadzić politykę zagraniczną. Dziś Polska jest w UE i NATO, jej suwerenność nie jest zagrożona, przez to polityka zagraniczna jest traktowana jak każdy obszar polityki: pole­micznie, momentami populistycznie. Polscy politycy już dziś nie mówią jednym głosem, jeśli chodzi o relacje z sąsiadami. Bardzo ubolewam z tego powodu.

Czyli uważa Pan, że nie mówimy już jednym głosem za granicą?

B.K.: Tak, obecnie w ogóle nie staramy się mówić zgodnym głosem. Co rodzi pewne niebezpieczne zjawiska. Mało poważne jest, że opozycja, jakakolwiek opozycja, uważa, że najlepszą formą krytykowania rządu jest twierdzenie, że ponieważ mamy stabilny rząd, to Polsce grozi dyktatura. Polemika na tym poziomie bardzo szkodzi obrazowi Polski. Ale jest jeszcze inny problem, związany z polityką zagraniczną: mam wrażenie, że przestaliśmy rozmawiać językiem dialogu z naszymi sąsiadami, przestaliśmy ich słuchać, nie staramy się ich zrozumieć. Ta ciekawość lat 1990. znika. Oczywiście są trudni sąsiedzi, jak Rosja Putina, która ze względu na to, że wciąż chce być uważana za mocar­stwo, nie jest zainteresowana dobrymi relacjami ze średnimi państwami Unii Europejskiej. Jednak martwi mnie to, że język polemiki, retoryka kampanii wyborczych, to znaczy język szukania i określania wroga, przenosi się w obszar polityki zagranicznej. Obecnie szczególnie martwi mnie atmosfera stosunków polsko-ukraińskich, czytam w prasie narodowej, że Lwów był nasz i pozostanie nasz. Ogarnia mnie niepokój, jak czytam takie hasła. Pojawiła się także teza, że Polska jest kondominium Niemców i Rosji. Jest to analiza polityki zagra­nicznej Niemiec na najniższym poziomie, ona nie służy polskiej racji stanu. Brakuje wśród niektórych polskich polityków zrozumienia, że w kwestiach polityki europejskiej Polacy powinni grać w jednej dru­żynie, a kultura dialogu między rządem a opozycją przynosi korzyści państwu polskiemu.

Jak Pan ocenia role mediów w tym procesie? Czy to jest dobry kierunek, w którym teraz zmierzamy?

B.K.: Krytycznie. Polskie media szukają w polityce show, sporu, walki między leaderami. Polemiki, a nie rzeczowe debaty na temat najlepszych rozwiązań dominują w relacjach mediów.

Widzi Pan, od pewnego czasu nie mieszkam już w Polsce, dzięki czemu mogłam się przyglądać Polskim mediom z dystansu. Z mojej perspektywy ulegam wrażeniu, ze w polskich mediach często szuka się tematów zastępczych dla prawdziwych bieżących problemów, a informacja nie jest w moim odczuciu rzetelna. Jak Pan ocenia polskie media?

B.K.: Niepokojący jest w Polsce kryzys mediów publicznych, są bardzo słabe. A to media publiczne w zachodniej Europie zapewniają wysoki poziom dziennikarstwa. Nie tylko w Polsce, na całym świecie padają klasyczne print-media, zwalnia się znakomitych dziennikarzy. To bardzo niebezpieczna dynamika dla sfery publicznej. Bez rzetelnego, niezależ­nego dziennikarstwa nie ma demokracji.

Abstrahując od ilości ludzi pracujących w mediach, jak Pan się odnosi do jakości ich usług?

B.K.: Coraz mniej inwestuje się pieniędzy w solidną pracę dziennikarską, co wpływa na jakość informacji. W Polsce ten kryzys jest głęboki, jest masa sfrustrowanych dziennikarzy i ja tą frustracje doskonale rozumiem. Od tych ludzi oczekuje się wysokiej jakości, jednocześnie coraz bardziej spadają w Polsce zarobki dziennikarzy. Nie inwestuje się w warsztat dziennikarski. Kiedyś duże redakcje kształciły młodych ludzi, dziś tempo konsumowania przez media młodych dziennikarzy jest ogromne. Poświęca się im stanowczo za mało czasu.

Co jest głównym źródłem kryzysu mediów?

B.K.: Problemem jest przeniesienie reklamy do Internetu. Reklamy są głównym źródłem dochodów mediów. Gazety i czasopisma straciły olbrzymią ilość reklamodawców i mają poważne problemy finansowe.

Mało jest mediów, które są stabilne, którym dobrze się wiedzie na rynku. Mam wrażenie, że wszędzie panuje gigantyczny stres. Stres pozyskania czytelników, widzów, stres wyprodukowania dużej ilości informacji w krótkim czasie. Informacja musi dziś być lekkostrawna i szybko podana, show zamiast solidności, czysty infotainment. Ko­lejnym problemem jest obecność w mediach materiałów sponsorowa­nych, gdzie nie widzimy reklamy. Pod presją kryzysu media otwierają przestrzeń redakcyjną dla sponsorów, granica między reklamą a treścię informacyjną zanika.

Czy ten kryzys nie niepokoi Pana?

B.K.: Niepokoi mnie. W Polsce media w coraz mniejszym stopniu pełnią funkcję władzy kontrolującej, która przekazuje obywatelom rzetelne informacje, daje odbiorcom szeroki obraz rzeczywistości. Irytuje mnie nobilitacja internetowych mediów społecznościowych przez poważne gazety. Nie może być tak, że np. „Gazeta Wyborcza" czy „Rzeczpospolita", powołuje się na wypowiedzi rzecznika rządu czy ministra spraw zagranicznych, które znalazły się na Twitterze. To nie jest rzetelna praca dziennikarska. Duża konkurencja mię­dzy mediami spowodowała także, że gazety lub dzienniki zaczęły również ustawiać się polemicznie, jak politycy. Kupowałem kiedyś „Przekrój" ze względu na to, że był tygodnikiem, który zajmował się kulturą. Kilka lat temu tygodnik ten został kupiony przez właściciela „Rzeczpospolitej". Pewnego dnia czytam tekst nowego właściciela „Przekroju", który tłumaczy, że teraz tygodnik ten będzie gazetą le­wicową, ponieważ „Rzeczpospolita" ma profil konserwatywny. Taki podział ról jest dobry dla wydawcy. I ja się jako czytelnik pytam: Co to jest? Gdzie jest miejsce dla szerokiego centrum, czy zawsze musi dominować polaryzacja?

Czyli jednym zdaniem, uważa Pan że w Polsce są niezależne media czy nie?

B.K.: To pytanie do każdego dziennikarza z osobna. Znam wielu dziennika­rzy, którzy są niezależni i chcą zachować swoją niezależność, mają duży dystans do politycznych i biznesowych elit. Ale jest też wielu, którzy albo nie starają się być obiektywni albo są jednostronni, ale są także i tacy, którzy bawią się w politykę i przez to tracą swoją wiarygodność. Każdy z nas ma swoje preferencje polityczne, ale jako dziennikarz muszę postawić sobie dużo trudniejsze pytania niż zwykły wyborca, muszę mieć dystans do moich emocji, do moich uprzedzeń.

 

Oczywiście, że tak, bo przecież ideał dziennikarza dąży do od­krycia szeroko pojętej prawdy. Powinno się podawać odbiorcy fakt, a jego interpretację...

B.K.: Oczywiście jest wielu ambitnych, znakomitych dziennikarzy. Ale ogólnie poziom dziennikarstwa spada. Co jest równie niepokojące, to jest niski poziom czytelnictwa w Polsce, nawet wśród elit. W Niemczech obserwujemy te same złe tendencje, co w Polsce, ale nadal znaczący jest wpływ słowa drukowanego. Elity w tym kraju regularnie sięgają po różne gazety czy tygodniki, gdzie czytając komentarze sprawdzają, jaki jest obraz opinii publicznej. Mam wrażenie, że w Polsce dzienniki i tygodniki nie są mediami liczącymi się, nie mają wpływu na opinię publiczną, a dyskutuje się tylko o tym, co można zobaczyć w telewizji. To totalna dominacja powierzchowności.

Co mnie bardziej niepokoi to to, w jaki sposób konsumowane są informacje podawane w telewizji. Widz nie jest krytyczny wobec informacji. Rzadko zdarza się, żeby odbiorca od czasu do czasu, oglądający wieczorne wiadomości, po prostu przełączył na inny kanał, aby sprawdzić prawdziwość informacji.

B.K.: Tak to jest dokładnie kluczowy problem telewizji.

Poza tym należałoby zwrócić uwagę jak dużo jest „informacji w informacjach"...

B.K.: No tak, jak już wspominałem: infotainment, choroba naszych cza­sów. Ta tendencja w mediach zawsze istniała, ale dzisiaj to zjawisko nabrało na mocy.

Dziękuję Panu za rozmowę.

Z Basilem Kerskim rozmawiała: Katarzyna Kozicka

Partnerzy

Logo PRwN

Logo forum

Logo ZDPN

Logo der SdpZ Grau

MSZ logo2

SWS logo

logo bez oka z napisem

Biuro Polonii

Konwent 1

 

© 2013 - 2017 Magazyn Polonia. All Rights Reserved. Designed By E-daron.eu

Please publish modules in offcanvas position.