WIĘCEJ RADOŚCI I HUMORU W KOŚCIELE

Drukuj

Stańmy się poważniejsi: nauczmy się śmiać

Giovanni Guareschi

 Gdzie radość, tam najwięcej prawdy – to stwierdzenie Paula Claudela można odwrócić: Gdzie prawda, tam najwięcej radości. Skoro Chrystus jest „Drogą, Prawdą i Życiem”, a Kościół kontynuacją Jego wcielenia, Jego Ciałem, Jego „sakramentem”, to powinien on być miejscem tryskającej radości. Tymczasem nad naszą wiarą i nad świątyniami zawisł welon smutku, radość zapędzono w ostatnie zakamarki kościołów, a ich bramy zamknięte są dla śmiechu. Euforyczna radość ze zmartwychwstania Pana uzewnętrzniająca się w liturgii wigilii paschalnej to zdecydowanie za mało. Z nutą zazdrości czytamy o dawnym zwyczaju tzw. śmiechu wielkanocnego w kościołach (risus paschalis). Powstał on w średniowieczu mniej więcej w tym samym czasie co karnawał. Po okresie surowego postu i pokuty starano się przez humor i śmiech dać wyraz duchowej radości ze zmartwychwstania Chrystusa. Dlatego w niedzielę wielkanocną lub w następujące niedziele okresu paschalnego księża wygłaszali kazania naszpikowane żartami, teksty biblijne komentowali tak, by rozśmieszyć słuchaczy. Jak we wszystkim tak i tu zakradły się jednak z czasem nadużycia w formie nieprzyzwoitych dowcipów lub obrażania parafian, co w rezultacie doprowadziło pod koniec XVIII wieku do zakazania tej formy przepowiadania. Moje osobiste pastoralne próby odrodzenia owego risus paschalis poprzez specyficzne kazania w okresie wielkanocnym oraz na zakończenie karnawału tuż przed Środą Popielcową, naszpikowane anegdotami, dowcipami, żartem i humorem, ale powiązane ściśle ze słowem Bożym z danej niedzieli i z życiem religijnym konkretnej wspólnoty, przyjmowano w parafiach niemieckich, którymi kierowałem, z entuzjazmem i z wdzięcznością.

 

Duchowość humoru i śmiechu

 

Karl Rahner, jeden z najbardziej cenionych teologów XX wieku, napisał piękne teksty o chrześcijańskim humorze, które zasługują na nazwę „apologii śmiechu”. Oto mały fragment:

Jest rzeczywiście czas śmiechu; musi być, ponieważ czas jest stworzony przez Boga. Ja, śmiech, ta maleńka, naiwna niefrasobliwość, która pobudza do podskoków i doprowadza do łez, zostałem stworzony przez Boga.

Nie możecie mnie pochwycić, nie możecie umieścić mnie w swoich planach i kalkulacjach, które czynicie w sposób rygorystyczny w waszych duchowych przewidywaniach; trudno jest zrozumieć, że według woli Boga oraz pryncypiów ascezy i moralności, ja mogę pojawiać się tam, gdzie mi się podoba. Przecież jestem istotą Boga, zaakceptujcie mnie więc w swoim życiu, nic się z tego powodu nie stanie. Aż w nadmiarze zadbano, ażebyście płakali i byli przygnębieni. Śmiejcie się. Śmiech jest wyznaniem, że jesteście ludźmi.

Śmiejcie się. Śmiejcie się do woli. Nie obawiajcie się, że śmiejecie się w sposób trochę bezmyślny i powierzchowny. We właściwej chwili taka powierzchowność jest głębsza od waszej udręki głębi myśli, która miałaby być inspirowana tylko duchową dumą, dumą nie mogąca znieść bycia po prostu człowiekiem.

Biskup Fulton J. Sheen, słynny kaznodzieja telewizji amerykańskiej z lat 50 ubiegłego stulecia, dostrzegał w „Boskim poczuciu humoru” funkcję eschatologiczną, bo pomaga on człowiekowi wierzącemu dostrzec poprzez ten świat, świat lepszy, który czeka na niego. Pisze on:

Bardzo możliwe, że w dniu Sądu Ostatecznego Pan udzieli łaski szczególnie tym, którzy zamiast traktować świat zbyt poważnie, uczynili z każdego ludzkiego wydarzenia kolejny stopień w drodze do Nieba. Tym, którzy nie przeceniali ani siebie, ani świata, tym, którzy – krótko mówiąc – posiadali Boże poczucie humoru – On ofiaruje swój uśmiech.

Mając na uwadze tyle walorów humoru, nie tylko czysto ludzkich, lecz także religijnych, proponuję włączyć do Litanii do Wszystkich Świętych jeszcze jedną błagalną prośbę do Boga: Abyś nas od śmiertelnej powagi zachować i zdrowy humor ofiarować raczył! Może bylibyśmy bardziej radośni, gdybyśmy w codziennej modlitwie powtarzali słowa Ernesta Brylla:

Aniele Stróżu, wiesz

Nie proszę Cię o wielkie znaki

Przynieś mi z nieba dowcip jaki

Bym się pośmiał też.

 

Zwierzyna czy dziewczęta?

 

Gdybym był psychiatrą lub psychoterapeutą polecałbym w ramach terapii każdemu pacjentowi cierpiącemu na depresję wysłuchanie utrwalonych na CD mini wykładów z „teologii humoru” organizowanych w Krakowie w 1994 roku przez legendarnego już ks. Józefa Tischnera i Tadeusza Gadacza, bądź przeczytanie tryskającej humorem książki W. Bonowicza pt. Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze (Wydawnictwo Znak, Kraków 2010), ukazującej Tischnerowskie „myślenie w pogodzie ducha”. Oto jeden z jego „kwiatków”:

W maju 1993 roku redaktorzy tygodnika „Wprost” zadali Tischnerowi pytanie o jego pozycję w życiu publicznym. Odpowiedział tak:

Mówią o mnie bardzo różnie – jedni, że wywodzę się z prawicy, inni, że z lewicy, a ja jestem z Łopusznej i wiele zawdzięczam moim tamtejszym przyjaciołom i sąsiadom. Moim ideałem jest mój sąsiad, który pięć procent swojej wyobraźni poświęca polityce, pięćdziesiąt procent zwierzynie, która się przechadza po lesie, a resztę – przechadzającym się po wsi dziewczętom. U mnie te proporcje układają się podobnie, z tym że ja jeszcze w tym wszystkim znajduję miejsce dla Pana Boga.

„Odbywa się to kosztem zainteresowania dla zwierzyny czy raczej dziewcząt?” – dopytywała się zaintrygowana redaktorka.

„Kosztem zwierzyny” – odpowiedział Tischner.

 

Ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak