EURO(WIZJA): MY - SŁOWIANIE, GERMANIE, ANGLOSASI?

Drukuj

Gdzieś daleko, a z drugiej strony - blisko, może za chwilę potoczyć się wojna. Regularnie śledzimy wiadomości ze Wschodniej Ukrainy, chociaż staramy się nimi zbyt nie emocjonować, żeby móc wykonywać nasze codzienne obowiązki albo po prostu zwyczajnie żyć. Współczu­jemy wszystkim, którzy zginęli, żeby bronić wolności na Majdanie i podziwiamy ich za niecodzienne współczesne bohaterstwo. Kto kiedyś był na Ukrainie, zdaje sobie sprawę, że obrońcy Majdanu mieli w sobie pewien rodzaj desperacji, jaką mają wszyscy biorący udział w powsta­niach narodowych. Jest to desperacja człowieka, który już. nic ma nic do stracenia - poza resztkami wolności, godności.

Ostatnim takim zrywem Polaków, nad którego sensem zastanawiają się teraz „mądrzy świata tego", było Powstanie Warszawskie 1944. Niestety, jako wnuczka poległego powstańca nie mogę się wypowiadać obiektywnie na ten temat. Moi dziadkowie i ojciec wychodzili z Po­wstania i każdy stary warszawiak rozumie, dlaczego w nim brali udział. Rozumie też, dlaczego trudno prawdziwym warszawiakom mieszkać po prawej stronie Wisły, bo tam zostali Ci, którzy nie zdecydowali się na udział w Powstaniu.

 

Wychowywałam się na warszawskim podwórku, na którym toczyły się walki w trakcie Powstania, a dziś mieszkam w Niemczech. Starszym pokoleniom Polaków czasem jeszcze trudno sobie wyobrazić, że dzieci, urodzone w polskich rodzinach w Niemczech, mówią „jestem za gra­nicą”, kiedy wyjadą poza Niemcy i Polskę. Jak czują się teraz Polacy, mający też obywatelstwa krajów wschodnich? Polacy ze Wschodu nie lubią, kiedy nazywa się ich Polonią, ponieważ „to nie oni zostawili ojczyznę, tylko ojczyzna ich zostawiła”.

Granice się zmieniają, a ludzie pozostają w swoich domach tym, kim byli. Na moje bardzo uproszczone pytanie: za kim jesteś - 35-letnia Albina, pisząca teraz w Warszawie doktorat i posiadająca dwa obywatel­stwa - polskie i ros jskie, opowiada: „Jestem po trochę za wszystkimi. Urodziłam się w chabarowskicj obłasti, w byłym ZSRR, wychowałam u polskich dziadków na Wileńszczyźnie, a żyłam w Archangielsku. Ro­zumiem wszystkich - i Ukraińców i Rosjan i Polaków, a tak naprawdę najważniejsze, żeby nie było wojny, żeby nie ginęli ludzie".

Jeszcze w trakcie walk w Kijowie rozmawiam z Walerią - 22-latką, Ukrainką, która od 6. roku życia mieszka w Warszawie, a teraz studiuje filologię rosyjską. Młode pokolenia Ukraińców czują się po prostu Ukra­ińcami i są dumne z tego, bez względu, z jakich innych też narodowości czy religii się wywodzą, dlatego na Majdanie walczyli głównie młodzi ludzie - tłumaczyła mi Waleria.

Roman - polski intelektualista z. Litwy. Urodził ponad pół wieku temu w podwileńskich Fabianiszkach. które szybko przeistoczyły się w dzielnicę Wilna. Ale w jego dzieciństwie wszyscy tam mówili po polsku. Kiedy poszedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej, na pytanie nauczycielki, gdzie mieszka, odpowiedział, że w Polsce. Na­uczycielka po jego odpowiedzi podeszła do okna i rozpłakała się, bo jej narzeczonego - żołnierza AK, zabiła władza sowiecka. Roman żył w byłym Związku Radzieckim i wie, że wiele pracowano, by Krym był uważany w większości za rosyjski.

Tę opinię potwierdzają Polacy ze Lwowa - dziennikarze, pracujący w redakcji największej na Ukrainie polskiej gazety - „Kuriera Galicyj­skiego". Ciągle zadaję sobie pytanie: Co my, przeciętni ludzie, możemy zrobić w tej sytuacji politycznej?

Praktycznie nic, poza tym, że wy słać paczkę dla ofiar wojny albo ich rodzin. Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego Polacy przed wybu­chem II wojny nie protestowali, nic nie zrobili, żeby do niej nie doszło. Normalnie żyli, pracowali, bawili się i do końca wierzyli, że wojna nie wybuchnie. Czasy się jednak zmieniły i miejmy nadzieję, że „wojny gospodarcze" zastąpią walki terytorialne i interwencje zbrojne. Kiedyś myślałam, że jesteśmy już na tyle chyba humanitarni, że w najwyższych sferach wszelkie konflikty będą rozwiązywane przy pomocy działań dyplomatycznych i poza Majdanem nie będzie więcej rozlewu krwi.

A tymczasem „Świat się kręci ..." tak, jak chce.

Na szczęście, młode generacje Europejczyków - czy to ze Wscho­du, czy z Zachodu, już nie robią między sobą takich podziałów, jak ich rodzice czy dziadkowie. Nikt nie pyta, czy jest ktoś jest Anglosasem, ale prawie każdy miody człowiek na świecie chce mówić po angielsku. Tymczasem jest jedna Angielka, która uczy się intensywnie polskiego i śpiewa po polsku a nazywa się Katy Carr. Urodziła się w Nottingham, jej matka jest Polką, a ojciec Brytyjczykiem szkockiego pochodzenia. W dzieciństwie zafascynowało ją lotnictwo i chciała zostać pilotem. Bardzo poważnie zaangażowała się w organizację Air Training Corps, szkolącą kadetów lotnictwa w Anglii i już jako nastolatka uzyskała licencję "warrant officer". Potem zrobiła licencję pilota w RAFie, ale kiedy odkryła w sobie polskie korzenie - wiedziała, że chce śpiewać o polskiej historii w taki sposób, żeby docierać do jak najszerszej grupy odbiorców. Jej singiel Kommander’s Car z płyty Coquette (2009) był zainspirowany ucieczką z obozu koncentracyjnego Auschwitz, dokonaną przez Kazimie­rza Piechowskiego oraz jego kole­gów, którzy przebrani w mundury SS wyjechali z obozu w ukradzionym samochodzie komendanta Rudolpha Hössa w czerwcu 1942 roku. Jej czwarty album. Paszport, wydany w 2012, poświęcony jest losom członków polskiego Ruchu Oporu z okresu II wojny światowej. Bohaterem utworu Wojtek, jest syryjski niedźwiedź brunatny oraz szeregowiec, służący w 2 Korpusie Polskim - Wojtek, a piosenka Mała little Flower opowiada o Irenie Opdyke (pseudonim "Mała") - jednej z 6339 Polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata oraz jej narzeczonemu Jankowi Ridlowi, który zginął w Powstaniu Warszawskim w maju 1944 roku, na dzień przed zapla­nowanym ślubem.

 

Katy Carr przygotowuje właśnie nowy album pt. Polonia, bo jak sama mówi śmiejąc się: „Serce mam polskie, płynie we mnie szkocka krew, a głowę mam angielską, albo na odwrót?". Wygląda na to, że Katy czuje się polską Anglosaską. Niemcy z powodów historycznych rzadko używają określenia Germanie i nie mają żadnych problemów, jeżeli osoby, reprezentujące Bundesrepublik za granicą, posiadają za­graniczne korzenie.

Tak właśnie się stało z zespołem „Elaiza", który 10 maja w Kopen­hadze wystąpił w żółto-czerwono-czarnych barwach podczas Konkursu Piosenki Eurowizji. Solistka o znanym nam dobrze imieniu Ela pochodzi z miejscowości Schiftweiler w Saarland. Ela, która nie tylko śpiewa, ale także komponuje piosenki, urodziła się w 1992 roku na Ukrainie. Jej ojciec był Ukraińcem, a matka - Polką. Po śmierci ojca rodzina wróciła na Śląsk, gdzie mama poznała niemieckiego górnika z Schiftweiler. Ela mieszka w Kraju Saary od ósmego roku życia. Z Yvonne, która jej akompaniuje na akordeonie i Natalie, grającej na kontrabasie, występują razem w Berlinie, który ich losy realnie połączył. Ela pisze teksty o tym, co ją w życiu spotkało i spotyka, a Yvonne i Natalie ubierają te teksty w oryginalne melancholijno - folklorystyczne tony. Razem tworzą niepowtarzalną muzykę, z wielką dozą młodzieńczej świeżości, a wschodnie pochodzenie Eli jest wzbogaceniem całości grupy.

Tymczasem Polska postawiła stanowczo na swoje „plemienne korze­nie". Na 59. konkursie Eurowizji reprezentowali ją „Donatan i Cleo" z piosenką „My, Słowianie”. Przyznaję, że jest to utwór, który rzeczywiście łączy nasze słowiańskie plemiona, ponieważ, pierwszy raz słyszałam go w polskiej wersji na ślubie, który odbył się w Mińsku Białoruskim (stolica Białorusi), drugi raz tańczyłam w takt jego muzyki na popra­winach tego ślubu w Wilnie (stolica Litwy), aż wreszcie w Telewizji Polskiej obejrzałam zwycięski wideoklip po eliminacjach do Eurowizji. Skoro dotknęłam tych miejsc, tematu, dodam, że przed dwoma laty na Eurowizji Litwę reprezentowała Polka wileńska Ewelina Saszenko, prawda z piosenką, ciążąca do francuskich chansonniere.

Wokalistka Cleo jest absolwentką Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie i wcześniej śpiewała w chórze gospel. Dona­tan, właściwie Witold Czamara, urodził się w Krakowie. Ojciec jego jest Polakiem, ale matka - Rosjanką, w związku z czym przez siedem lat mieszkał w Taganrogu - w byłym ZSRR, a obecnie Rosja, obwód rostowski. Podobno deklaruje się jako wyznawca rodzimowierstwa czyli religii słowiańskiej, zachwala Armię Czerwoną propaguje panslawizm i pogaństwo. Przyznam, że jako dziennikarz bardzo nie lubię używać wyrazu podobno, ale biorąc pod uwagę moją wyuczoną odpowiedzialność za słowo i człowieka, o którym piszę, podkreślam, że wiadomości o Donatanie uzyskałam z innych artykułów, a nie od niego bezpośrednio.

Co w tych czasach jest sprawdzoną informacją, a co - nie? Miejsce urodzenia...

Ale też nie do końca, bo jeden mój znajomy , który wiele lat temu przy jechał do Niemiec na tzw. przesiedlenie, podał jako miejsce urodze­nia Brześć, w całkowicie poprawnym tłumaczeniu Brest i chyba do tej pory ma zapisane w dokumentach, że urodził się we Francji. Zresztą ten teraz Brześć (Brest) białoruski był przecież i polski, a niektórzy dodają, że i litewski historycznie też, stąd się nazywał Brześć Litewski. Granice nadal „odgórnie” się przesuwają, a ludzie muszą się do tych przesunięć dostosować. Jedno, na co możemy na pewno mieć swój wpływ, to prawdopodobnie na głosowanie w konkursie Eurowizji...

Agata Lewandowski