POŻEGNANIA
Kiedy odchodzi tak znany twórca i pisarz, żegnamy Go ciepłym słowem i naszą pamięcią. Podzielę się więc paroma wspomnieniami, które pozostały z bezpośrednich z Nim spotkań, jako z człowiekiem z tych samych stron.
Jego wileńskość była niepodważalna. Miałem szczęście odwiedzać Konwickiego w kamienicy przy ulicy Górskiego, na tyłach Nowego Światu. Pamiętam, jak z lubością mawiał: „My, wilnianie!". Celebrował bardzo dobitnie i ze zwadą:
- Artysta musi mieć jakieś miejsce, jakiś punkt odniesienia. Są tacy, wie pan, co wymyślają sobie różne historie, my nie musimy - my pochodzimy z Wilna.
- Na zasadzie jakiegoś przeczucia, kiedy się wziąłem za pióro, czułem, że trzeba „być skądś" - to daje trwałość samopoczucia, że mogę wnieść coś zupełnie nowego. To bardzo pomaga w karierze literackiej. (...) Przywiązanie do Wileńszczyzny dotyczyło wyłącznie mojego jestestwa, a nawet rozumienia świata - rozwijał tę myśl autor Małej Apokalipsy, a w innej rozmowie odwoływał się do pielęgnowania swej małej ojczyzny i uzupełniał:
- Ja dość wcześnie, jako ten próbujący pisać, zrozumiałem, że trzeba mieć rodowód: właśnie „być skądś”, mieć swoją ziemię ojczystą, swoje nawyki moralno - obyczajowe. Przez całe życie trzymałem się etosu wileńskiego, ale jako honorowy wilnianin, nie nadużywając go. Ja nie byłem wcale Wiechem wileńskim. Natomiast Wilno zawsze istniało w tym, co pisałem - w pejzażu, w klimacie, w duchu i w pewnych obyczajach charakterologicznych.
Po odejściu pisarza odwołałem się do rozmów z Nim, które już drukowałem i w innym miejscu przeczytałem, że ta „wileńskość" była pewnym rodzajem skłonności do ascezy, z bardzo wyrazistym poczuciem godności i honoru.
Wejściówka na spotkanie, podczas którego Tadeusz Konwicki był „lektorem "; Pisarz w towarzystwie poety wileńskiego Wojciecha Piotrowicza i autora publikacji, 1988
A pierwszy raz miałem okazję rozmawiać z Konwickim w latem 1988 roku. Przyjechał do Wilna przy okazji zakończenia zdjęć do filmu Lema. Odbyło się spotkanie w Domu Nauczyciela, a potem - w istniejącym jeszcze wtedy lektorium „Wiedza". Dziś nikt nie wie, co to takiego lektorium. W czasach radzieckich było to miejsce, w którym władza łaskawie pozwalała posłuchać tzw. lektorów, czyli prelegentów, zaś wybrańcy z sali nawet mogli czasem zadać pytania. Pod koniec lat 80. dyskusje publiczne zaczęły się wymykać spod kontroli. Przez krótki czas, tuż przed upadkiem owego lektorium, dyrektorował tam jeden z Polaków wileńskich i jednym z ostatnich „lektorów" - jak zapisano w zaproszeniu - był Tadeusz Konwicki. Na spotkanie z Nim przybyły tłumy, właściwie cała polska inteligencja Wilna, choć zdecydowana większość nie znała Jego twórczości, prawda nieliczni znali Jego Bohiń, którą można było przedtem nabyć w księgarni „Przyjaźń”. Po spotkaniu udało się mi porwać pisarza na kolację i w małym mieszkanku w dzielnicy wileńskiej Karolinki Konwicki pozostawił wszystkie kwiaty, które otrzymał. Było ich niemało. Podczas tamtego pobytu pisarza, a w Wilnie rzadko bywał i była to Jego chyba druga wizyta po wyjeździe do Polski, miało miejsce i inne spotkanie. Właśnie w dość wąskim kręgu kolegów założyliśmy pierwszą po wojnie polską organizację społeczną - Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne Polaków na Litwie (przekształcone potem na zjeździe w Związek Polaków na Litwie), zanosiło się nareszcie na jakieś zmiany, zaczynało się wielkie ożywienie i wrzenie. Udało się namówić Konwickiego na kolejne rozmowy, właśnie w gronie tych kolegów. Mówiliśmy o polskich losach na Wschodzie, snuliśmy „społeczno - kulturalne” plany na przyszłość, a Konwicki z nami się zgadzał i dodawał otuchy, co wzmocnione zostało również odpowiednimi toastami.
Pisarz w towarzystwie poety wileńskiego Wojciecha Piotrowicza i autora publikacji, 1988
Potem już wszystkie Jego książki były dostępne w Wilnie, choć nie wiem, czy przez to tak mocno powiększyła się tu liczba Jego czytelników. Ale na pewno kto chciał, mógł zaspokoić ciekawość jego twórczością, jak też filmami - choćby Kromką wypadków miłosnych czy Doliną lssy. Inne Jego obrazy, na przykład, słynne Salto ze Zbigniewem Cybulskim, nie są tam znane.
Przypomnieniu twórczości wybitnych wilnian i ich mniej znanych kart życia - prócz klasyków związanych z regionem, z Mickiewiczem czy Słowackim na czele, Kraszewskiego czy Syrokomli, noblisty Czesława Miłosza, ale też i wielu innych - m.in. Witolda Hulewicza, braci Mackiewiczów, Antoniego Gołubiewa, Pawła Jasienicy - zaczęły służyć Międzynarodowe Spotkania „Maj nad Wilią”, jakie zacząłem organizować od roku 1994. Oczywiście, w tym gronie nie mogło zabraknąć Tadeusza Konwickiego. Ale ciągle był zajęty i Jego udział raz po raz się odkładał. Aż po kolejnym odwiedzeniu pisarza w Jego warszawskim mieszkaniu w 2008 roku Konwicki podjął decyzję przyjechać. W parę dni przed festiwalem jednakże poinformował, iż nie da rady zrealizować tego zamierzenia z powodu choroby - wtedy raczej prawie nigdzie już nie wyjeżdżał.
Przepraszał i dziękował za pamięć, życzył powodzenia i prosił, żebym po festiwalu Go odwiedził i wszystko bardzo dokładnie opowiedział.
Grupa poetów z wielu krajów odwiedziła podczas tamtego festiwalu Nową Wilejkę, w której pisarz się urodził i Kolonię Wileńską, gdzie mieszkał. Dotarliśmy do domu, w którym spędził swoje dzieciństwo i młodość.
Dom przy ul. Dolnej w Kolonii Wileńskiej (Pavilnys), w którym mieszkał pisarz
Potem spotykałem pisarza nieraz, zawsze był pogodny, pełen poczucia humoru i pamięci Wilna. Nie do końca spełnionej - jak mi mówił jednego razu bardzo poruszony, bo swemu miastu mógłby poświęcić przecież więcej uwagi, przyjeżdżając do nas, udzielając jakiegoś wsparcia. Bo doskonale rozumie nasz los, Jemu jako 18-latkowi się poszczęściło i mógł wyjechać, dzięki tajnej organizacji kobiecej, na fałszywej metryce do Polski, w której zapisano, że jest urodzony w… Wieliczce. Mówiłem, że dzięki temu dane Mu było dokonać czegoś znacznie większego: nie tylko podtrzymać ducha wileńskości w Polsce, ale i go uwiecznić, przysporzyć naszej ziemi sławy, że dzięki temu mieliśmy w Nim „łącznika” i „swojego człowieka”. Autorytet, jakich zabrakło na naszym terenie. Tadeusz Konwicki uśmiechnął się gorzko i powiedział: „No tak, na tak. Najwyżej w Popajach koło Nowej Wilejki, w kołchozie „Przykazania Iljicza", może zostałbym kierowcą ciężarówki albo traktorzystą i nie jest wykluczone - mógłbym się zapić…”
Poczucie humoru miał wyjątkowe i znowuż bardzo często z wątkiem wileńskim. Czasami ściszał głos, w rozmowie czynił pauzę i jakby puentując uroczyście, a jednocześnie trochę filuternie ogłaszał: „My to dobrze rozumiemy, bo jesteśmy wilnianami", albo - „My, wilnianie, wiemy co dobre" (nawet przy okazji śmiesznie błahych spraw, jak choćby kiedy pochwalił razu pewnego moją ...marynarkę: „O, jaka fajna marynareczka! My, wilnianie, wiemy co dobre…").
W mieszkaniu na Wojciecha Górskiego, nieopodal Nowego Światu, 2008
Pielęgnował wileńskość na swój sposób, tak naprawdę dotykając sfery wspomnień. Przyznał, że doznał wrażeń człowieka, który odwiedza swoje miasto po latach i które wydaje się już Mu obce. Ale nie należał do tych, co z całą stanowczością podkreślał, którzy z jakichś powodów zajęli się sprawami polskimi i dawnymi Kresami, stworzyli często coś rodzaju „wirtualnego raju”, który jak piękny obłok nad tą ziemią krąży.
Tadeusz Konwicki został pochowany na Wojskowych Powązkach.W styczniowy ciepły dzień przybyło dużo ludzi. Prezydent Bronisław Komorowski powiedział: „Żegnamy człowieka, który sam o sobie mówił, że zawsze był w drodze. Trochę tak, jak całe Jego pokolenie z Wilna - ciągle w drodze, bez zakorzenienia, w poczuciu, że coś się skończyło, że się straciło małą ojczyznę, że nie można się zakorzenić, że ciągle podlega się jakimś niezwykłym wichrom historii". Prezydent wyraził wdzięczność Konwickiemu za obecność polskich Kresów w Jego twórczości. „Dziękuję za to, że i ja mogłem dzięki tej twórczości piękniej kochać Wilno”"- powiedział na pożegnanie.
Pożegnać Pisarze przybyło mnóstwo ludzi, na czele z prezydentem RP
Romuald Mieczkowski