NIEMCY I ICH PANSTWA

Drukuj

 Jest to zapis dziejów politycznych, ale nie taki, jakie powstają zazwyczaj. O spektakularnych akcjach teatru politycznego niewiele będzie tu mowy, o bitwach - wca­le. Zdarzenia odgrywają wprawdzie ogromną rolę, jednak nie ze względu na nie same, ale na znaczenie, jakie ówcześni oraz potomni im przypisywali. Szczegól­ną uwagę skupiam zatem na interpretacjach dziejów, które motywowały postępowania ludzkie, stając się elementem rozstrzygnięć politycznych. Tego rodzaju interpretacje były i są kontrowersyjne, stanowiąc tym samym przedmiot dyskursów. Książkę tę napisałem w zamierzeniu jako dzieje dyskursu.

 

 Tak oto Heinrich August Winkler lakonicznie scharakteryzował swoje obszerne dzieło Długa droga na Zachód[1]. Ta najnowsza historia polityczna Niemiec istotnie opisuje raczej dzieje trwającego ponad dwa wieki wewnątrz- niemieckiego dyskursu o nowoczesnym narodzie i narodowym państwie niemieckim. Ramy chronologiczne pracy stanowią lata 1806-1990. Autor jednak oczywiście nie mógł całkowicie pominąć okresu wcześniejszego, bo jak napisał: Na początku było Cesarstwo - to, co dzieje Niemiec odróżnia od dziejów wielkich narodów zachodnioeuropejskich, tutaj ma swe początki. W średniowieczu doszło do rozdzielenia się dróg. W Anglii i Francji zaczęły się wówczas formować państwa narodowe, podczas gdy w Niemczech państwo rozwijało się na niższej płaszczyźnie - terytorialnej. (...) Najpierw więc będzie mowa o Cesarstwie i micie, który oplótł się wokół niego.

Cesarstwo i jego mitologia. Cofnijmy się jednak do czasów jeszcze wcześniejszych. Zaiste - najpierw byto cesarstwo, bo losy Germanów od początku splatały się z imperium rzymskim. W ostatnich latach starej ery Rzymianie w wyniku systematycznego podboju ujarzmili prawie wszystkie plemiona ger­mańskie między Renem a Labą. Zdawać się wtedy mogło, że tereny te szybko staną się nową rzymską prowincją. Politycy, wodzowie rzymscy, żołnierze i urzędnicy wprowadzali tam ucisk, dopuszczali się gwał­tów i nadużyć. Niechęć plemion germańskich wzmagały obce prawo i niezrozumiały język. Nasiliło się to, gdy w 7 roku n.e. dowództwo nad stacjonującymi tu legionami objął Publiusz Kwinktyliusz Warus, zwolennik rządów twardej ręki wobec podbitej ludności, którą zaczął w bezwzględny sposób eksploatować. Na przywódcę narastającego ruchu oporu wyrósł szybko Arminiusz, naczelnik Cherusków - plemienia, za­siedlającego ziemie nad środkową Wezerą. Był on dowódcą germańskich oddziałów posiłkowych, wchodzących w skład nadreńskich garnizonów rzymskich. Poznał język, kulturę, a także sztukę wojenną Rzymian, co ułatwiło mu przygotowanie powstania, zakrojonego na wielką skalę. Ponadto Arminiusz okazał się niezwykle zdolnym wodzem i zręcznym politykiem. Musiał działać między licznymi plemionami germańskimi, często poróżnionymi i osłabionymi wewnętrznymi walkami, a mimo to zjednoczył wokół siebie i swojego planu znaczną ich liczbę. W 9 roku n.e. w Lesie Teutoburskim (w górnym biegu rzeki Ems, na jej wschod­nim brzegu) doszło do krwawej bitwy między powstańcami Arminiusza a armią Warusa. Trzy legiony rzymskie, liczące w sumie kilkanaście tysięcy ludzi, zostały wycięte niemal w pień, reszta poszła do niewoli, a ich wódz odebrał sobie życie.

To wydarzenie nie bez powodu stanowi swoisty mit założycielski w niemieckich pradziejach, a Arminiusz uznany został za narodowego herosa. W latach trzydziestych XIX wieku wzniesiono mu pomnik, który od 1871 roku, czyli powstania II Rzeszy, uznawano za symbol niemieckiej potęgi.

Autorzy polskiej Historii Niemiec tak ocenili te wydarzenia z ger­mańskich pradziejów: Bitwa w Lesie Teutoburskim stanowi przełomową datę w stosunkach cesarstwa rzymskiego z Germanami zachodnimi. Zwy­cięzcy odsunęli raz na zawsze niebezpieczeństwo, grożące im ze strony zaborczego państwa. Ocalili swoją odrębną kulturę, której w wypadku podboju przez Rzymian groziła, jak wielu innym ludom ujarzmionym przez nich, romanizacja[2].

W 395 roku nastąpił podział na Cesarstwo Wschodnie i Zachodnie. W 476 zbuntowane wojska imperium, rekrutujące się w ogromnej większości z Germanów, zdetronizowały ówczesnego młodocianego cesarza Romulusa i obwołały królem w Italii swego wodza Odoakra. Nadal istniało jednak Cesarstwo Wchodniorzymskie ze stolicą w Kon­stantynopolu, a jego władcy rościli sobie pretensje do pełnej sukcesji jako rzymscy cesarze. Zachód Europy w coraz mniejszym stopniu to respektował. W Boże Narodzenie 800 roku papież Leon III przy aplau­zie tłumów koronował w Rzymie Karola Wielkiego, króla Franków i Longobardów, na cesarza.

Mit i idea Cesarstwa Rzymskiego trwały, stale podtrzymywane przez średniowiecznych autorów, którzy starali się udowodnić, że nigdy nie przestało ono istnieć. Opierając się na dość dowolnych interpretacjach teologicznych, ukuto religijną teorię historiozoficzną translatio imperii. Oto ludzkość przeżyła trzy imperia: babilońskie, medyjsko-perskie i macedońskie. Ostatnim, czwartym miało być Cesarstwo Rzymskie, które już w IV wieku przekształciło się w Im­perium Christianum. Dopóki ono będzie istnieć, dopóty nie pojawi się Antychryst, podający się za Boga, jak wywodzono na podstawie Objawienia Św. Jana. Gdyby tak się stało i Cesarstwo przystałoby ist­nieć, wówczas powróciłby Chrystus, pokonał Antychrysta i ustanowił Królestwo Boże, lecz nastąpiłby zarazem koniec ludzkiego świata. Co jednakże dość dziwne, takiemu obrotowi wydarzeń średniowieczni egzegeci - żarliwi, jak należy sądzić, chrześcijanie, którzy z radością powinni byli oczekiwać wypełnienia dziejów według Bożego planu - pragnęli za wszelką cenę zapobiec. Gdy w roku 962 papież Jan XII koronował na cesarza króla Sasów Ottona I Wielkiego, uczeni w piśmie komentowali to wydarzenie jako ponowne „przeniesienie" Cesarstwa Rzymian po Frankach i Longobardach na Niemców.

O powszechnej w Europie atrakcyjności mitu cesarstwa świadczą wydarzenia, wprawdzie późniejsze, bo z końca średniowiecza, które jednak doprowadziły do stworzenia bardzo zbliżonej mitologii. Naro­dziła się ona na przeciwnym, wschodnim krańcu Europy, w księstwie moskiewskim. Pskowski mnich Filoteusz za panowania wielkiego księcia Iwana III (1462-1505) przelał na papier sławne proroctwo: Dwa Rzymy padły, trzeci stoi, a czwartego już nie będzie. Te „dwa Rzymy" to Ce­sarstwo Rzymskie i Cesarstwo Bizantyjskie, a „trzeci" i ostatni Rzym to oczywiście Moskwa. Iwan Groźny wywodził swój rodowód wprost od rzymskiego cesarza Augusta.

Relacje między cesarstwem a królem niemieckim od początku nie były jednoznaczne. Zdaniem niektórych historyków można je określić mianem swoistej unii personalnej. Korona cesarska nie przysparzała królowi niemieckiemu żadnych dodatkowych praw na terenie samych Niemiec. (...) Godność cesarska, zapewniając jednak królom niemieckim szczególne miejsce w całym świecie chrześcijańskim, wciągała ich w krąg spraw, które wprawdzie wykraczały poza sprawy niemieckie, lecz miały wpływ na rozwój wewnętrznych stosunków niemieckich[3].

Początkowo, szczególnie w wiekach XI i XII, status cesarza wobec innych suwerennych władców można określić jako primus inter pares (pierwszy wśród równych). Potwierdza to także Heinrich August Win­kler, pisząc: Średniowieczni cesarze rościli sobie prawo do szczególnej dignitas, protokolarnego pierwszeństwa wśród królów Zachodu. Jak długo do niej tylko się ograniczali, tak długo nikt nie negował tego roszczenia, także we Francji czy w Anglii, gdyż uważano, że jako pro­tektor Kościoła chrześcijańskiego, i tylko ze względu na to, cesarz miał większą godność niż inni władcy.

Uniwersalizm czy naród

Otton I w 962 roku przyjął z rąk papieskich rzymską koronę cesarską. Od tej pory przez ponad osiem wieków król niemiecki byt zarazem ce­sarzem rzymskim. Królowie niemieccy przyjmowali osobno niemiecką koronę królewską w Akwizgranie, co miało także ważne symboliczne znaczenie - była to dawna rezydencja Karola Wielkiego. Koronacja rzymską koroną cesarską zaś odbywała się w najpierw w Rzymie, a potem - od XVI wieku we Frankfurcie nad Menem.

Tak oto nawiązano do koncepcji państwa uniwersalnego i to zarówno w rozumieniu Cesarstwa Rzymskiego, jak i w wersji podjętej przez Ka­rola Wielkiego. Uczeni prawnicy rychło sformułowali i ogłosili teorię, że cesarstwo średniowieczne królów niemieckich jest kontynuacją cesarstwa starożytnego (Imperium Romanum) i zarazem nowym chrześcijańskim (Imperium Christianum). Od końca XII wieku cesarstwo nazywane było Świętym Cesarstwem Rzymskim (Sacrum Imperium Romanum). Cesarze zaczęli uważać się za panów świata (dominus mundi) i stąd ich aspiracje do podporządkowania sobie państw i ludów, leżących poza granicami ówczesnych krajów niemieckich. Od XI wieku panowali w ówczesnym Królestwie Burgundii oraz w Królestwie Italii i z tego tytułu koronowali się koroną burgundzką w Arles, a jako królowie Italii - w Mediolanie lub Pawii.

Wyrazem ekspansji politycznej cesarzy była także teoria o ich zwierzchnictwie nad wszystkimi nawróconymi ludami pogańskimi.

Fryderyk II (1194-1250, cesarz od 1220) nadał specjalne przywileje i prawa Zakonowi Krzyżackiemu w Prusach i to jeszcze przed podbiciem tych ziem. W uroczystym piśmie przyznawał Krzyżakom (na przyszłość, z góry) na własność ziemie, które zdobędą w Prusach, prawo sądownic­twa wobec podbitej ludności, wydawania rozporządzeń, pobierania ceł, myt, podatków i wreszcie ustanowienia własnego państwa.

Pierwszą najpoważniejszą bodaj próbę stworzenia uniwersalnej monarchii chrześcijańskiej podjął cesarz Otto III (980-1002), król nie­miecki od 983 i cesarz od 996 roku. Pragnął doprowadzić do swoistej restauracji imperium rzymskiego właśnie poprzez uniwersalne pań­stwo chrześcijańskie w Europie. Tej - skądinąd utopijnej - idei pod­porządkował także interesy niemieckie. Władca wzrastał w atmosferze uwielbienia dla kultury i tradycji antycznej, a z Italią czuł się znacznie silniej związany niż z rodzinną Saksonią. Toteż od 997 roku rezydował stale w Rzymie. Jego jednorazowy pobyt w Niemczech na przełomie 999 i 1000 roku miał charakter przypadkowy, bo zasadniczym celem była pielgrzymka do grobu św. Wojciecha w Gnieźnie i pozyskanie dla planów monarchii uniwersalnej polskiego władcy Bolesława Chrobrego. Zawiązanie ścisłego sojuszu między Ottonem III a Bolesławem Chro­brym stanowiło wielki wyłom w polityce władców niemieckich wobec Polski. Przedwczesna śmierć cesarza przyczyniła się do upadku jego uniwersalistycznej koncepcji, a także oznaczała powrót do polityki, zmierzającej do pełnego podporządkowania Polski interesom cesarstwa - co się zresztą nie udało.

Aspiracje uniwersalistyczne cesarzy były zasadniczą przyczyną długotrwałych sporów cesarsko-papieskich o duchowe przywództwo w Europie. Ostatecznie wygasły one w XV wieku. Poprzedziły to istotne przemiany polityczne i prawnoustrojowe.

Zalążek narodu

Za swego rodzaju średniowieczną ustawę zasadniczą Rzeszy moż­na uznać dokument cesarza Karola IV, tzw. Złotą Bullę z 1356 roku. Regulowała ona zasady wyboru niemieckiego króla, mającego zostać cesarzem (rexin imperatorem promovendus). Bo tron królewski był elekcyjny. Króla wybierało siedmiu elektorów. Byli nimi czterej książęta świeccy (król czeski, palatyn reński, margrabia brandenburski i książę saski) oraz trzej książęta duchowni (arcybiskupi Moguncji, Kolonii i Trewiru). W poprzednim okresie (do 1356) elekcja ograniczona była desygnacją i dokonywała się w obrębie rodu zmarłego króla. Zgodnie ze Złotą Bullą, elektorzy mieli w wyborze króla (formalnie) zupełną swobodę. Elekcyjność utrzymała się do końca istnienia Rzeszy w 1806 roku. Złota Bulla nadała także szczególne prawa książętom elektorom. Na obszarze ich księstw król zrzekł się na ich rzecz wszelkich regaliów (rodzaju monopoli), w tym menniczego, celnego i górniczego. Uznał także całkowitą suwerenność sądowniczą elektorów wobec ich podda­nych; apelacja od wyroku sądów elektorskich do sądów królewskich nie przysługiwała. Ponadto Złota Bulla wprowadziła dziedziczność godności elektorskiej (oczywiście dla elektorów świeckich) w linii męskiej dla najstarszego potomka (primogenitura) i niepodzielność terytoriów elektorskich[4]. Elektorzy jako pierwsi spośród książąt Rze­szy uzyskali faktyczną suwerenność na terytoriach swych księstw. Ten przykład utorował innym książętom drogę do skutecznego ubiegania się o podobne przywileje.

Rezygnacja cesarzy z dążeń uniwersalistycznych odbiła się w tytulaturze. Nazwa „Rzymskie Cesarstwo Narodu Niemieckiego" po raz pierwszy użyta została w prawie Rzeszy z 1486 roku, a określenie „Święta Rzymska Rzesza Narodu Niemieckiego" znalazło się w re­zolucji Reichstagu z 1512 roku. Nie oznaczało to bynajmniej pretensji królów niemieckich do panowania nad światem. Przeciwnie, wiązało się raczej z ograniczeniem władzy, odnoszącej się już tylko do narodu niemieckiego[5].

Autor Długiej drogi na Zachód zwrócił uwagę na inny aspekt: Nie oznaczało to pierwotnie postawienia na jednej płaszczyźnie rzymskiego imperium i niemieckiego narodu, ale ograniczenie się do „niemieckich krajów" jako części - pojmowanej jednak jako rdzeń - w odróżnieniu od części „romańskiego", czyli włoskiego narodu. Tym samym pojęcie „naród" zyskało nową treść. Dla niemieckiego pojęcia „narodu" okre­ślającym elementem była wspólnota języka (Gezunge).

Dzisiaj historycy zgodni są co do tego, że Europa zaczęła tworzyć się jako ojczyzna narodów już we wczesnym średniowieczu. Wtedy wykształcały się osobne języki, powstawała świadomość odmienności i przynależności w obrębie wielkich grup plemiennych. Średniowiecze stworzyło Niemców, Francuzów, Polaków. Nie były to naturalnie narody nowoczesne według pojęć dziewiętnastowiecznych, a tym bardziej - dwudziestowiecznych. Jednakże we wszystkich warstwach społecznych istniało oczywiste poczucie wspólnoty językowej i obcości wobec innych, obcych, posługujących się innym, niezrozumiałym językiem. Przykładem jest określenie przez Polan (Polaków) swych zachodnich sąsiadów mianem „Niemców". Znamienity polski językoznawca Alek­sander Brückner (1856-1939), notabene wieloletni profesor Uniwersytetu Berlińskiego, w swym Słowniku etymologicznym języka polskiego wyja­śniał: „Niemiec; tem uszczypliwem przezwiskiem o ,niezrozumiałym', a więc niemym człowieku, uraczył Słowianin pierwszych Niemców, których napotkał".

Zdaniem Winklera, procesy, tworzące naród niemiecki, dokonały się na przełomie X i XI wieku, gdy pojawiły się zlatynizowane określenia teutonici i teutones na określenie ludzi, pochodzących z rozmaitych wprawdzie plemion, ale porozumiewający się podobną mową. W drugiej połowie XI wieku treść pojęcia „niemiecki" uległa polityzacji. Nie bez znaczenia byt tu ostry spór o inwestyturę przy obsadzaniu stanowisk biskupich między papieżem Grzegorzem VII i królem niemieckim Henrykiem IV.

Reformacja

Kolejnym ważnym etapem rozwoju niemieckiej świadomości naro­dowej stała się reformacja, a w ściślej rzecz biorąc - Biblia, przełożona przez Lutra. Winkler tak to podsumowuje: Stworzył on ogólno-niemiecki język, który stał się ważnym „narodowym " środkiem komunikacji i warunkiem tego, że wykształceni Niemcy po upływie dwustu lat, gdy wciąż jeszcze nie istniało państwo niemieckie, mogli uznawać siebie za członków jednej niemieckiej nacji o wspólnych korzeniach kulturalnych.

I to był bez wątpienia najbardziej pozytywny - dla narodowotwórczych procesów w Niemczech - skutek reformacji. Zarazem doprowa­dziła ona do rozbicia religijnego (a więc także politycznego) cesarstwa oraz wojen religijnych.

W 1555 roku Reichstag w Augsburgu ustalił zasady, mające zapewnić pokój wyznaniowy. Reformacyjne wyznanie Lutra (od tej pory zwane augsburskim) zostało prawnie uznane na równi z katolickim. Władcy cesarstwa uzyskali prawo opowiedzenia się za wyznaniem katolickim lub luterańskim (cuius regio, eius religio), ale już nie tzw. reformowa­nym, czyli kalwińskim, które nie zyskało prawnego równouprawnienia. Należy jednak wyraźnie podkreślić, że niewiele miało to wspólnego z tolerancją, nie tylko z powodu wykluczenia wyznania reformowanego, lecz dlatego, że swobodę wyboru między wyznaniem luterańskim a kalwińskim przyznano tylko władcom, a nie poszczególnym osobom, co prowadziło do narzucania wyznania poddanym. Tym, którzy nie chcieli przyjąć religii panującego, przysługiwało tylko prawo opusz­czenia danego terytorium, swego domu i stron rodzinnych, czyli - jak kto woli - wypędzenie lub wygnanie.

W tym samym czasie na wschód od Rzeszy, w ogromnej terytorialnie Rzeczypospolitej, od dawna panowała faktyczna tolerancja religijna, bo ze swobód wyznaniowych korzystali katolicy, prawosławni, luteranie i kalwiniści. A w 1573 roku Sejm Rzeczypospolitej swą uchwałą usank­cjonował prawnie tę tolerancję na całym terytorium państwa wobec wszystkich wyznań.

W Rzeszy tymczasem po uchwale z 1555 roku pokój nie zapanował. Przeciwnie, nastąpił ostry podział religijny i polityczny na dwa obozy: w jednym znalazły się kraje katolickie (m.in. Bawaria i kraje austriackie), w drugim zaś - kraje luterańskie (m.in. Palatynat, Badenia, Ansbach, Branden­burgia). Mimo braku formalnoprawnej tolerancji dla władców, wyznających kalwinizm, również i to wyznanie panowało w drugiej połowie XVI wieku w niektórych księstwach. Gwoli prawdy historycznej trzeba stwierdzić, że znaczna tolerancja religijna w Rzeszy nastała za panowania cesarza Maksymiliana II (1554-1576). Lata jego rządów trochę przypominały w tej dziedzinie stosunki w Rzeczypospolitej. Ale byt to wyjątek.

Konflikty religijne byty także przyczyną Wojny Trzydziestoletniej (1618-1648), którą jednak traktować trzeba jako bodaj pierwszą wielką wojnę o przewodnictwo polityczne w Europie. Kończący tę wojnę tzw. pokój westfalski z 1648 roku miał decydujący wpływ na dalsze dzieje Niemiec. Postanowienia traktatów pokojowych ograniczyły władzę ce­sarza na rzecz krajów Rzeszy, które stały się samodzielnymi państwami, uzyskały pełną suwerenność we wszystkich sprawach świeckich i religij­nych oraz w stosunkach z innymi państwami, z jedynym ograniczeniem - nie mogły zawierać sojuszy, skierowanych przeciwko cesarzowi, co jednak było notorycznie i bez skrupułów łamane. Tolerancją religijną objęto także kalwinizm.

Cesarstwo po 1648 roku trudno uznać za państwo, a już z całą pewnością nie za czynnik realnej siły politycznej. Samuel Pufendorf, znany prawnik i historyk niemiecki tamtych czasów, w swojej roz­prawie o ustroju Rzeszy Niemieckiej z 1667 roku określił jąjako nie­kształtne i podobne do monstrum ciało. Zachowanie tego dziwnego tworu, zapewniającego pewne status quo, leżało jednak w interesie mocarstw europejskich, a także mniejszych krajów Rzeszy. Po Wojnie Trzydziestoletniej gloria i mit starego cesarstwa zdawały się już bez­powrotną przeszłością.

 

Austria i Prusy

W tej sytuacji w polityce europejskiej rosło znaczenie dwóch państw niemieckich: Austrii i Prus, które w XVIII wieku zaczęły rywalizować, a potem prowadzić wojny o pierwszeństwo w Niemczech. Oba te państwa, których genezy trzeba upatrywać w średniowiecznej kolonizacji nie­mieckiej na wschodzie Europy, późniejszą rangę mocarstw europejskich zawdzięczały w znacznym stopniu ziemiom poza terytoriami Rzeszy.

Kariera polityczna austriackich Habsburgów nie ma precedensu w dziejach Europy, a bodaj i świata. Na dziedziczne posiadłości Habsbur­gów składały się niemieckie księstwa alpejskie, czyli Austria Dolna i Górna, ze Styrią, Karyntią, Krainą i Tyrolem. Od 1438 roku dynastia ta nieprzerwanie zasiadała na tronie cesarskim. W drugiej połowie XV wieku Habsburgowie dzięki zręcznej polityce matrymonialnej pozyskali Niderlandy i hrabstwo Burgundii. W początkach XVI stulecia objęli panowanie w Hiszpanii i jej posiadłościach, wraz z koloniami w Ame­ryce. Wtedy też wygrali rywalizację z dynastią Jagiellonów na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej i objęli swym panowaniem Czechy i Węgry. Od pokoju westfalskiego austriacki dom habsburski stale po­większał swoje terytoria. W końcu XVII wieku odebrano Turkom całe Węgry wraz z Siedmiogrodem i znaczną część Chorwacji. Dopomogła w tym Rzeczpospolita, bo wojska polskie pod dowództwem króla Jana III Sobieskiego wraz z oddziałami austriackimi rozbity 12 września 1683 roku oblegających Wiedeń Turków. W ten sposób potęga Turków, grożąca Europie, a w szczególności Austrii, złamała się.

W wyniku pierwszego (1772) i trzeciego (1795) rozbioru Rze­czypospolitej Austria powiększyła się o 130 tys. kilometrów kwadra­towych i o ponad trzy miliony ludności - wszak nie niemieckiej. W końcu XVIII wieku dla znakomitej większości poddanych państwa Habsburgów język niemiecki nie byt elementem łączącym. Trudno zatem przypisać ówczesną Austrię do państw niemieckich, jeśli według definicji Winklera brać pod uwagę kryterium języka (Gezunge). Tego zresztą Niemcy austriaccy zdawali się długo nie dostrzegać.

Bodaj jeszcze bardziej zadziwiającą drogę do zdobycia mocarstwowej pozycji w końcu XVIII wieku przebyły Prusy. Dzieje tego państwa były szczególne i powikłane - od zakonnego państewka niemieckich rycerzy, poprzez lenne księstwo Rzeczypospolitej - do europejskiego mocarstwa.

Nazwa Prusy pochodzi od pogańskiego plemienia, podbitego przez Zakon Krzyżacki, którego ziemie potem skolonizowali niemieccy osad­nicy. Na mocy traktatu, zawartego w Toruniu w 1466 roku, terytorium państwa zakonnego podzielono. Pomorze Gdańskie weszło do Korony Polskiej jako tzw. Prusy Królewskie, a pozostała część stanowiła nadal państwo Zakonu Krzyżackiego, będące lennem Korony Polskiej. W 1511 roku wielkim mistrzem Zakonu został Albrecht Hohenzollern, którego życie zakonnika bynajmniej nie pociągało. Był synem margrabiego Fryderyka z Ansbach oraz Zofii, córki Kazimierza Jagiellończyka, a więc siostrzeńcem ówczesnego króla Polski Zygmunta Starego (1506­1548). Wówczas nastąpił kompletny już rozkład organizacji zakonnej. W 1525 roku za zgodą króla polskiego, swego wuja, Albrecht Hohen­zollern przeszedł na luteranizm, dokonał sekularyzacji Prus i uznał się za lennika Korony Polskiej jako świecki książę Prus.

W 1618 roku Księstwo Pruskie wskutek dziedziczenia przeszło na Hohenzollernów, władających Brandenburgią. Od tego czasu Hohenzol­lernowie panowali jako elektorzy i margrabiowie Marchii Brandenbur­skiej, czyli formalni poddani cesarza, a w Prusach (poza Rzeszą) - jako książęta lenni Rzeczypospolitej. Ponadto posiadali drobniejsze terytoria w Rzeszy, niektóre włączyli do Brandenburgii, inne zaś stanowiły od­rębne ziemie, czyli - jak stanowiło prawo - stany. Były to leżące na zachodzie księstwo Kleve oraz hrabstwa Ravensburg, Mark i Limburg.

W sumie nie były to terytoria imponujące. Około 1619 roku liczyły łącznie nieco ponad 81 tys. kilometrów kwadratowych, zaś same Prusy Książęce, o obszarze ponad 36 tys. kilometrów kw., były niewiele mniej­sze od Brandenburgii. Na początku XVIII wieku, gdy Hohenzollernowie uzyskali pruską koronę królewską, ich państwo (Prusy) liczyło około półtora miliona mieszkańców. Władztwo Hohenzollernów obejmowało zatem kraje raczej niewielkie, rzadko zaludnione, o dość niewydolnej gospodarce, słabym mieszczaństwie (nie licząc enklaw zachodnich), bez naturalnych granic, a nawet bez połączonych terytoriów. Dwie naj­większe jego części: Brandenburgia i Prusy, były rozdzielone prowincją Rzeczypospolitej, Prusami Królewskimi.

Zdawało się, że daleko temu państwo do rangi mocarstwa. A jednak wkrótce, bo za panowania Fryderyka II, zwanego Wielkim (1712-1786, król pruski od 1740), Prusy nie tylko stały się mocarstwem, ale pokona­ły w wojnach Austrię i ogromnie rozszerzyły swoje terytorium. Także kosztem Rzeczypospolitej. Prusy wzięły udział we wszystkich trzech rozbiorach Polski, zagarniając łącznie ponad 140 tys. kilometrów kw. oraz ponad dwa i pół miliona ludności. U progu XIX wieku niemal co trzeci Prusak był Polakiem, a ziemie polskie (wraz ze Śląskiem) stanowi­ły prawie połowę całego terytorium Prus, wliczając w to Brandenburgię i inne ziemie w Niemczech. Mimo to Prusy w znaczeniu narodowościo­wym uchodziły wciąż za państwo niemieckie, w przeciwieństwie do Austrii, której poddani mówili wieloma językami: polskim, czeskim, węgierskim, słowackim, słoweńskim, serbo-chorwackim, rumuńskim, włoskim, ukraińskim, jidysz. Obawiając się emancypacji Polaków, Fryderyk II nie bez powodu realizował wobec nich konsekwentną politykę germanizacyjną, zwłaszcza na Śląsku i w tzw. Prusach Zachodnich.

Stan geopolityczny i narodowościowy Niemiec w końcu XVIII wieku można opisać najogólniej tak oto: na peryferiach starej Rzeszy i w znacz­nej części poza jej granicami istniały dwa mocarstwa, Austria i Prusy, a ich licznej ludności nie łączyła wspólnota języka i kultury niemieckiej, przy czym w Austrii liczba „obcych" - nie-Niemców, przewyższała znacznie liczbę Niemców. Ponadto w granicach starej Rzeszy istniało blisko 300 różnorodnych tworów państwowych, rozmaitej wielkości i o rozmaitych ustrojach, ale zamieszkałych przez niemal jednorodną pod względem językowym ludność niemiecką.

W tej sytuacji pojęcia „ojczyzna" (Vaterland) i „nacja" (Nation) utoż­samiano z państwami terytorialnymi. W połowie XVIII wieku Prusacy uchodzili za odrębny naród. Ale na przykład, Goethe uważał za swoją ojczyznę Frankfurt. Posługiwano się także pojęciami nacji bawarskiej czy saskiej. Pojawiały się wówczas wcale nierzadko poglądy, że Niemcy nie są właściwie jednym narodem.

Oświecenie europejskie, a potem rewolucja francuska i wojny na­poleońskie stały się najważniejszym katalizatorem dość gwałtownego rozbudzenia ogólnoniemieckiego poczucia narodowego, czyli XIX- -wiecznego nacjonalizmu niemieckiego.

Andrzej Szulczyński

 

Przypisy:

1. Jest to pierwszy z większego cyklu szkiców, opisujących dzieje narodu niemieckiego i państw Niemieckich. Inspiracją do ich napisania była lektura dwutomowego, liczącego ponad tysiąc stron dzieła Heinricha Augusta Winklera (aut.).

 

2. Heinrich August Winkler, Długa droga na Zachód. Dzieje Niemiec, Wydawnictwo Uniwer­sytetu Wrocławskiego, Wrocław 20

 

3. Władysław Czapliński, Adam Galos, Wacław Korta, Historia Niemiec, Ossolineum, Wro­cław 1990

 

4. Czapliński, Galos, Korta, op. cit.

 

5. Michał Szczaniecki, Powszechna historia państwa i prawa. Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1973.

 

6. Ibidem

                                      Andrzej Szulczynski

 

 

 

Koniec starej Rzeszy i narodziny niemieckiego nacjonalizmu

 

Niemieckie elity polityczne i intelektualne pierwsze wydarzenia rewolucji francuskiej przyjęły niemal z entuzjazmem. Tak postrzegano szturm na Bastylię 14 lipca 1789 roku (co zresztą od początku było mitem, bo nikt jej nie bronił, a w jej murach nic siedzieli żadni więźniowie polityczni). Zachwycano się też Deklaracją Praw Człowieka i Obywatela, uchwaloną przez francuskie Zgromadzenie Narodowe 26 sierpnia 1789 roku. Zarazem większość Niemców uważała, że podobne rewolucyjne przemiany nie są ani potrzebne, ani pożądane w ich krajach. Uznawano bowiem, że reżim obalony we Francji był„nieoświeconym" absolutyzmem, podczas gdy w państwach niemieckich panował absolutyzm oświecony (za taki uznawano także rządy w Prusach i Austrii).

Jako przykład typowego wówczas stosunku do wydarzeń we Francji, Winkler przytacza opinię Christopha Martina Wielanda: Jeden z najbardziej wpływowych publicystów tej epoki, wcześniej sympatyk rewolucji, już w październiku 1789 roku krytykował ubezwłasnowolnienie króla jako niezgodne ze stosowną równowagą władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej.

 

Podobnie jak Wieland myślało wielu Niemców z wykształceniem akademickim. Powitali oni rewolucję we Francji jako akt wyzwolenia, odwracali się jednak od niej w miarę, jak zaczął rosnąć wpływ radykalnych sit politycznych, a tym samym miejskich warstw niższych, co groziło wojną domową.

Prawdziwym wyzwaniem dla Austrii, Prus i innych krajów niemieckich stał się jednak Napoleon. To jego polityka doprowadziła do zasadniczych przemian w świadomości narodowej poprzez obudzenie antyfrancuskiego patriotyzmu i zapoczątkowanie poważnych politycznych przekształceń. Wojny, najpierw z rewolucyjną Francją, a potem z Napoleonem, spowodowały ostatecznie obalenie starej Rzeszy.

Po klęskach wojsk austriackich (w Italii pod Marengo, 14 czerwca 1800 i Hohenlinden, w Bawarii, 3 grudnia 1800) doszło do podpisania pokoju, który przypieczętował rezygnację Austrii z terytoriów na lewym brzegu Renu na rzecz Francji. Aby wyrównać straty poniesione przez niektórych książąt, zlikwidowano księstwa duchowne, niemal wszystkie wolne miasta na terenie Rzeszy oraz samodzielne enklawy rycerskie i przyznano je jako rekompensatę książętom terytorialnie poszkodowanym. Od czasu pokoju westfalskiego w 1648 roku był to pierwszy krok w kierunku zmniejszenia rozbicia terytorialnego Niemiec. Wydarzenia potoczyły się teraz szybko.

W obliczu nowej wojny Napoleona z Austrią, w lipcu 1806 roku wielu książąt zadeklarowało formalne wystąpienie z Rzeszy. Utworzyli tzw. Związek Reński pod patronatem Napoleona. Na wieść o tym cesarz Franciszek II natychmiast zrzekł się rzymsko - niemieckiej korony cesarskiej, uznając godność cesarską za wygasłą i zwalniając wszystkie stany ze wszelkich zobowiązań. Zachował jednocześnie tytuł cesarza Austrii jako Franciszek I. Winkler tak komentuje ten fakt: Rozpad Świętego Cesarstwa podziałał jak notarialne stwierdzenie zgonu, co i tak nazbyt długo trwało. Już od momentu, gdy po wojnie siedmioletniej (1756-1763 - przyp. AS) Prusy potwierdziły swój status mocarstwa. Rzesza była tylko cieniem

 

Związek Reński tworzył konfederację, czyli związek suwerennych państw, ale de facto pozostawał pod całkowitą hegemonią Napoleona, który był zresztą oficjalnym jego protektorem i gwarantem. Obejmował 16 państw z Bawarią, Badenią. Wirtembergią na czele, lecz nie weszły doń Austria i Prusy, które nadal prowadziły wojny z Francją.

Napoleon rozgromił pruską armię w 1806 roku lak skutecznie, że zdawało się, iż nadszedł ostateczny koniec pruskiego państwa. Ale dzięki wstawiennictwu cara Aleksandra Prusy ocalały, aczkolwiek na mocy traktatu w Tylży w 1807 roku straciły ponad połowę swego terytorium i niemal połowę ludności. Wtedy z polskich ziem zaboru pruskiego (I i II rozbiór) utworzono Księstwo Warszawskie, namiastkę wolnego państwa polskiego z królem saskim Fryderykiem Augustem jako księciem warszawskim. Obejmowało ono 104 tys. km kw. z ponad 2,5 min ludności.

Austria w kolejnej wojnie, którą podjęła przeciwko Francji w 1809 roku, także została pokonana, a Księstwo Warszawskie powiększyło się o część ziem polskich, zabranych w rozbiorach przez Austrię i urosło do ponad 150 tys. km kw. z ponad 4 min ludności. Uzyskało konstytucję znoszącą bariery i przywileje stanowe oraz obowiązywał w nim kodeks Napoleona. Były to dość szybkie kroki w kierunku burżuazyjnej modernizacji. Księstwo Warszawskie nie zadowoliło oczywiście Polaków, marzących o odrodzeniu Rzeczypospolitej, ale ich sympatie były wciąż po stronie cesarza Napoleona, który odebrał zaborcom, Prusom i Austrii, część zagrabionych przez nich ziem.

Inaczej - oczywiście - odbierali to Prusacy i niemieccy Austriacy. Wojny napoleońskie wyzwoliły pokłady niemieckiego patriotyzmu (w szczególności pruskiego), który wówczas opierał się na niechęci, a nawet na nienawiści do Francji i Napoleona. Z drugiej zaś strony - przeważająca część Niemców przez dość długi czas miała przychylny stosunek do Napoleona i jego polityki. Niemiecka burżuazja początkowo widziała w nim polityka, który może położyć kres anarchii i pchnąć niemiecką politykę na nowe tory. Zajęcie przez Francję ziem na lewym brzegu Renu i późniejsze „scalanie" ziem niemieckich przez sekularyzację i mediatyzację, czyli wchłanianie enklaw (stanów) duchownych, wolnych miast i samodzielnych dóbr rycerskich, czołowi myśliciele niemieckiego oświecenia uznali za pozytywne procesy modernizacyjne. W 1804 roku arcybiskup Moguncji Karl Theodor Dalberg zaproponował nawet formalnie odnowienie Świętego Cesarstwa Rzymskiego poprzez koronację Napoleona na cesarza, co uzasadniać miał także fakt, że w granicach Francji znalazł się zarówno Akwizgran, najstarsza stolica cesarstwa, jak i Moguncja i Kolonia, a więc dwa ważne jego ośrodki. W bezpośrednim liście do Napoleona w podniosłym i górnolotnym tonie (Opatrzność wyznaczyła Cię, Sire, i cały świat) wzywał go do reaktywowania cesarstwa Karola Wielkiego2.

W Niemczech oczekiwano wówczas, że Napoleon zdemokratyzuje, zmodernizuje i Jednoczy całą Europę. W Związku Reńskim upatrywano szansę na emancypację Niemców wobec Prus i Austrii i traktowano ten twór jako trzecią siłę, która będzie modernizować Niemcy. Tymczasem Związek Reński poza poparciem dla Francji i Napoleona z własnej inicjatywy niczego nie dokonał, ale na lewym brzegu Renu i w południowo - zachodnich krajach pod naciskiem Napoleona rozpoczęły się wkrótce ważne procesy modernizacyjne w postaci reform społeczno - ekonomicznych. Zlikwidowano poddaństwo, skasowano przymus cechowy, zniesiono przywileje stanowe i wprowadzono Kodeks Cywilny Francuzów (tzw. kodeks Napoleona), a więc nowoczesne prawo, gwarantujące wolności jednostkom, społeczeństwu i gospodarce. Napoleona i jego żołnierzy witali nader entuzjastycznie także mieszkańcy Berlina, czyli pruscy poddani w 1806 roku.

Niebawem jednak zaczęła działać antyfrancuska i antynapoleońska propaganda inspirowana - początkowo nieoficjalnie - przez Prusy. Nastroje wrogie Napoleonowi umiejętnie i skutecznie podsycała literatura niemieckich romantyków. Przypomnieć warto, że chociażby utwory Heinricha von Kleista (i nie tylko jego) pełne były nienawiści i pragnienia totalnej zemsty. Wybitny pisarz polityczny, historyk i poeta Ernst Moritz Arndt w swym Katechizmie czynił z Napoleona apokaliptycznego Antychrysta i, rozbudzając nienawiść do Francuzów (aktualnych wrogów a niedawnych wyzwolicieli i przyjaciół), starał się szerzyć idee solidaryzmu niemieckiego i niemieckiej jedności narodowej. Pisał tak oto: Nie chcemy więcej nazywać się Bawarczykami, Sasami, Austriakami czy Prusakami. Jeden kraj, jeden naród, jedno serce, jedna armia. Chcemy być Niemcami. Jako prawdziwi bracia niemieccy, zniszczymy wrogów, którzy godzą w nasz honor2.

 

W twórczości romantyków pojawiała się coraz częściej mitologia germańska, przywołująca swobody ludu (Volk) Germanów. Świadomie abstrakcyjne, mgliste pojęcia miały wyzwolić uczucia wspólnej nienawiści do wroga i ciemiężyciela i stworzyć wzór nowoczesnego narodu (Nation), który de facto w Niemczech jeszcze nie istniał.

Ciągle jeszcze zresztą przeważająca część Niemców, w tym także elity polityczne i duchowe, a także władze, popierały Napoleona. Dopóki istniała Wielka Armia, nic było mowy o jakichkolwiek wystąpieniach antynapoleońskich. Odwrócenie sojuszy nastąpiło dopiero, gdy odmieniły się losy wojny w Rosji.

Gdy w 1812 roku Wielka Armia Napoleona ruszała na Rosję, w jej składzie znalazła się armia Księstwa Warszawskiego w sile niemal stu tysięcy. Ale szła z nią także połowa armii pruskiej, ponadto liczący 30 tys. korpus austriacki i liczne kontyngenty państw Związku Reńskiego, w sumie około 180 tys. żołnierzy. Z formalnego punktu widzenia byli to dobrowolni sojusznicy. Jednocześnie, najpierw niejawnie, a potem coraz bardziej otwarcie pruskie kręgi wojskowe (Scharnhorst i Gneisenau), niemieccy pisarze, poeci i publicyści nawoływali do odwrócenia sojuszy, do zdrady Napoleona i poparcia Rosjan. Teraz - o dziwo - w zacofanej, despotycznej carskiej Rosji (jak wcześniej we Francji) dostrzegli oni „jutrzenkę wolności”, którą sławił poeta Theodor Körner. Podobnie pisał Ludwig Uhland w swym wierszu Naprzód:

Naprzód, wciąż dalej i dalej!

Rosja rzuciki dumne słowo, naprzód!

Prusacy słuchajcie go i podajcie dalej.

Naprzód!3

 

Austriacy, maszerujący wraz z Napoleonem na Moskwę, mieli zawarty swoisty tajny pakt o nieagresji z Rosją: ich wojska nie atakowały oddziałów rosyjskich i na odwrót. W Rosji armia pruska pierwsza dopuściła się zdrady swojego francuskiego sojusznika. Generał Ludwig Yorck von Wartenburg połączył się z rosyjskim generałem Iwanem Dybiczem. Wprawdzie król pruski odżegnywał się oficjalnie od tej niesubordynacji (w obawie przed represjami, bo oddziały francuskie stały w Berlinie), ale jak wynika z dzienników korpusu Jeszcze w 1811 roku Yorck (jak i inni dowódcy) otrzymał tajną instrukcję takiego działania.

Odwrotowi Napoleona z Rosji towarzyszyły już nieustanne zdrady i dezercje całych oddziałów Prus, Austrii i innych krajów niemieckich. Najdłużej wierne pozostały armie Saksonii i Księstwa Warszawskiego. Jak pamiętamy, ówczesny król saski Fryderyk August I był jednocześnie księciem warszawskim. Po klęsce Napoleona pod Lipskiem w 1813 roku Związek Reński natychmiast się rozpadł.

Zdaniem Winklera, w tym momencie historycznym niemieccy nacjonaliści uważali iż tylko jednolite państwo narodowe spełnia kryteria wolności obywatelskich. Konstatuje jednak: Między upadkiem dawnej Rzeszy a Kongresem Wiedeńskim Niemcy nie były całością ujętą w ramy państwa, nie były też tworem pozornym. Istniały jako kompleks językowy, kulturalny i komunikacyjny, w którym nadal żywe było wspomnienie Świętego Cesarstwa. Nadzieję na powstanie państwa niemieckiego miała przed rokiem 1815 jedynie mniejszość wykształconych, władających słowem i myślą Niemców. Niemiecki naród jako całość kulturalna był dziełem sfery kształcenia, a kształcenie było przesłanką rozwoju narodu jako „Kulturnation”, ujętym w formie państwa. Wykształcone mieszczaństwo było nośnikiem i ucieleśnieniem tego, co Niemców jednoczyło - kultury: dynastie oraz szlachta ziemiańska symbolizowały to, co ich dzieliło - wielopaństwowość. (...) Zwycięzcami wojen z lat 1813-1815 nie byli jednak niemieccy nacjonaliści, ale dwa niemieckie mocarstwa: Prusy i Austria, które wzmocniły przez to swój prestiż.

Tymczasem rozpoczął się szybki proces formowania niemieckiego nacjonalizmu i powstawania nowoczesnego narodu niemieckiego.

 

Niemiecki nacjonalizm i próba budowania nowej Rzeszy

Niemiecki narodowy ruch wolnościowy (nazywany przez Winklera konsekwentnie nacjonalistycznym) w obliczu klęski Napoleona domagał się zjednoczenia Niemiec i nadania państwu liberalnej konstytucji. Kongres Wiedeński (1814-1815) zawiódł te nadzieje - nie powstało jednolite państwo niemieckie. Nastąpiło jednak znaczne zmniejszenie rozbicia politycznego. W 1815 roku istniało tylko 41 państw niemieckich; 39 z nich aktem Kongresu Wiedeńskiego połączono w tzw. Związku Niemieckim, czyli konfederację suwerennych państw (nie zaś w państwie związkowym). W skład Związku weszły wszystkie terytoria dawnej Rzeszy, a więc Austria i Prusy, nie objął on jednak tych terytoriów pruskich i habsburskich, które formalnie do I Rzeszy nie należały, a więc Węgier oraz Galicji. Poznańskiego, Prus Zachodnich i Wschodnich, które zagarnięte zostały Rzeczypospolitej.

Państwa członkowskie Związku Niemieckiego miały prawo zawierania umów międzynarodowych i utrzymywania stosunków dyplomatycznych z innymi państwami. Związane były jednak bliżej nieokreślonym rodzajem przymierza obronnego. Spory między nimi miały być rozstrzygane polubownie. Jedynym wspólnym organem był Sejm Związkowy (Bundestag). Był to na wzór dawnego sejmu Rzeszy stale funkcjonujący kongres dyplomatyczny reprezentantów państw. Zasiadało w nim 69 posłów, Związek Niemiecki w ogóle starał się jakoś nawiązać do dawnego Cesarstwa, aczkolwiek bez cesarza.

Tymczasem powoli i z oporami dokonywało się przekształcanie niemieckich monarchii absolutnych w państwa konstytucyjne. Szereg państw przyjęło konstytucje już w pierwszych latach po Kongresie Wiedeńskim, jak np. Bawaria (1818), Badenia (1818), Wirtembergia (1819) czy Hesja (1820). Były one przeważnie nadane (oktrojowane) przez władców i oczywiście - gwarantowały monarchom rządy osobiste4.

W Niemczech wśród liberalnych i demokratycznych nacjonalistów zapanowały nastroje przygnębienia. Rośli w siłę konserwatyści, który wmontowali do swej ideologii niektóre wybrane hasła niemieckiego romantyzmu. Wspierani przez większość władców, propagowali patrymonialny porządek, oparty na przywilejach stanowych o zgoła feudalnym charakterze. Powoli rodziły się jednak formy organizacyjne opozycji nacjonalistycznej. Powstawały nowe liczne organizacje, jak korporacje studenckie (Burschenschaften), które szybko rozprzestrzeniły się po całych Niemczech. Miały one wyraźnie narodowy i demokratyczny charakter. Nacjonalizm niemiecki zaczął też przenikać do ludu. Z inicjatywy Friedricha Ludwiga Jahna (1778-1852) powstały w całych Niemczech związki gimnastyczne, w których aktywnie działali liczni rzemieślnicy. W organizacjach tych, zarówno gimnastycznych, jak i korporanckich, dochodziła do głosu nienawiść do Żydów i Francuzów.

 

Na niemiecki nacjonalizm, który ukształtował się do połowy XIX wieku, ogromny wpływ wywarł romantyzm europejski. Można rozróżnić dwa typy nacjonalizmu: nacjonalizm kulturowy, który definiuje się przez wspólnotę kultury, wychodząc z założenia, że wszelka kultura jest narodowa tak ją należy pojmować, oraz nacjonalizm polityczny, który sytuuje naród na podstawach demokratycznych, na gruncie obywatelstwa państwowego i suwerenności państwowej.

Romantyczny nacjonalizm (szczególnie we wcześniejszym okresie) uznawał kulturę, nie zaś państwo za element najważniejszy, wobec czego wydawać by się mogło, że państwo narodowe nie musi być jego zasadniczym celem. Herder, a wcześniej wielu romantyków myślało istotnie, że Niemcy, jak niegdyś Grecy, nic potrzebują wspólnego państwa narodowego, aby rozwijać i krzewić swoją tożsamość narodową. Niemcy w Prusach mogli rozwijać i rozwijali niemiecką kulturę, podobnie jak w innych państwach niemieckich, Bawarii, Saksonii i nawet Austrii. Dla poprawy warunków rozwoju tak szeroko pojmowanej kultury i tożsamości ważniejsze było wprowadzenie w poszczególnych państwach reform ustrojowych zmierzających do liberalizacji i demokratyzacji. Okazało się wszelako szybko, że pierwotna utopijna wizja Europy narodowych ojczyzn o liberalnych i demokratycznych ustrojach, powiązanych braterskimi więzami, nie może zostać zrealizowana.

Nacjonalizm romantyczny w całej niemal Europie, w tym także i w Niemczech gruntownie zmienił swoje oblicze i wyznaczył nowe przesłania - bo uległ polityzacji. Romantyczni nacjonaliści szybko porzucili iluzje harmonii i braterstwa państw narodowych i na pierwszym miejscu postawili posłannictwo wobec własnego narodu. Przypisywali mu najlepsze cechy oraz przodującą rolę w rozwoju ludzkości. W ten sposób Niemcy, Włosi, ale i Polacy zaczęli wynosić się do roli narodu światowego. Uległo to wyostrzeniu i przyśpieszeniu, gdy niemieccy nacjonaliści romantyczni zaakceptowali nową koncepcję państwa, zarysowaną wcześniej przez Rousseau i Hegla. W tym ujęciu państwo było nadrzędną wobec jednostek ludzkich rzeczywistością, o szczególnych aspiracjach i walorach moralnych, wcieleniem czystej moralności, reprezentacją kultury, postępu, sprawiedliwości. Dla romantycznych nacjonalistów państwo było zbiorową siłą, emanacją narodu5.

W Niemczech te ważkie przemiany ideologii nacjonalistycznej zwyciężyły z pewnością w okresie przemian tzw. „przedmarcowych" (Vormärz) czyli w trakcie Wiosny Ludów w 1848 roku. Po francuskiej rewolucji lipcowej w 1830 roku i po polskim powstaniu listopadowym 1830/31 nastroje były jeszcze inne. W końcu maja 1832 roku do ruin zamku w Hambach przybyło około 30 tys. uczestników, manifestujących hasła wolnościowe i patriotyczne. Zapewniono o sympatii niemieckich patriotów do Francuzów i Polaków oraz do wszystkich kochających wolność narodów. Ale już latem 1848 roku niemiecki nacjonalizm zdominowany został przez narodowy egoizm. Wysuwając różnorodne argumenty etniczno - lingwistyczne, przedstawiano projekt narodowego państwa niemieckiego w granicach szerszych od dawnych terytoriów Rzeszy, a od zamieszkujących te ziemie Duńczyków, Polaków, Czechów i Włochów żądano podporządkowania się tym planom. Elity niemieckich nacjonalistów romantycznych w 1848 roku postawiły sobie bowiem ambitny cel stworzenia wspólnego liberalno - demokratycznego państwa narodowego, ale ograniczonego tylko do obywateli niemieckich.

18 maja 1848 roku we Frankfurcie w kościele św. Pawła nastąpiło otwarcie tzw. parlamentu frankfurckiego, czyli Niemieckiego Zgromadzenia Narodowego. Za główne jego zadanie uznano utworzenie centralnych władz przyszłych zjednoczonych Niemiec, czyli odnowionej (lub raczej nowej) Rzeszy. Mit i idea Rzeszy, jak widać, wciąż ożywały. Parlament liczył formalnie 831 deputowanych, ale ostatecznie mandaty przyjęło 585 członków, w tym aż 550 z wykształceniem akademickim, a wśród nich ponad 200 prawników.

 

Początkowo zgromadzenie działało dość energicznie, co elity zmierzające do zjednoczenia Niemiec mogło rzeczywiście napawać optymizmem. Już 29 czerwca na regenta, czyli administratora Rzeszy (Reichsverweser), wybrano arcyksięcia Jana Habsburga, czołowego wroga Francji i Napoleona. Nie był to szczególnie wybitny polityk, ale znany i popularny sympatyk idei zjednoczenia Niemiec pod egidą Austrii, krytyk Metternicha, a ponadto ożeniony z mieszczanką, córką poczmistrza. Regent powołał rząd, złożony z sześciu ministrów, sprawy zagraniczne objął austriacki dyplomata Anton von Schmerling, a ministrem wojny został pruski generałEduard von Peuckner6.

Po tych początkowych energicznych krokach nastąpił zastój. Głównym powodem było niechętne parlamentowi stanowisko większych państw niemieckich, m.in. Prus, Austrii, Hanoweru i Bawarii. Procedowanie nad przyszłą konstytucją Rzeszy utknęło właściwie na trzech pierwszych artykułach. Winkler opisuje to tak: (...) przytłaczająca większość poparła projekt komisji konstytucyjnej pierwszego artykułu konstytucji państwowej. Według tego artykułu Rzesza Niemiecka miała składać się z obszarów dotychczasowego Związku Niemieckiego, przy czym kwestia Szlezwika oraz ustalenia graniczne w Wielkim Księstwie Poznańskim miały zostać wyjaśnione „w definitywnym rozstrzygnięciu ". Artykuł 2 stanowił, że z żadnej części Rzeszy Niemieckiej nie można tworzyć osobnego państwa z pozaniemieckimi krajami. Na wypadek, gdyby kraj niemiecki z jakimś innym pozaniemieckim państwem miał tego samego władcę, artykuł 3 ustanawiał, że stosunek między dwoma krajami należy ustalić na zasadzie unii czysto personalnej miał mieć on zatem charakter dynastyczny; a nie państwowoprawny. Zatem opcja wielkoniemiecka, jaką akceptowała wówczas większość posłów, sprowadzała się do rozpadu monarchii habsburskiej.

W kilka miesięcy później posłowie preferowali już jednak tzw. opcję małoniemiecką, czyli Rzeszy z Prusami, ale bez Austrii. 27 marca 1849 roku uchwalono, że głową Rzeszy będzie któryś z aktualnie rządzących władców niemieckich, a dzień później na cesarza Niemiec wybrano króla Prus Fryderyka Wilhelma IV. W tym też dniu konstytucja Związku Niemieckiego nabrała formalnej mocy prawnej. Podkreślić trzeba, że miała ona charakter demokratyczny i opierała się na zasadzie suwerenności ludu. Składową częścią konstytucji stała się uchwalona wcześniej Deklaracja praw obywatelskich. Rzesza przyjmowała formę państwa związkowego, czyli federacji, a nie jak do tej pory, Związek Niemiecki konfederacji.

Uchwalenie konstytucji można by uznać za pełen sukces parlamentu frankfurckiego, gdyby nie to. że rychło nastąpił jego koniec, zresztą ku zdumieniu wielu Niemców, w tym deputowanych uchwalających to prawo. Winkler pisze: Gdy delegacja niemieckiego Zgromadzenia Narodowego (...) spotkała się 3 kwietnia 1849 roku w Berlinie z Fryderykiem Wilhelmem IV, aby ofiarować mu godność cesarską, ten ogłosił już dawno podjętą decyzję - nie chciał z króla z łaski Bożej stać się cesarzem z woli narodu. Fryderyka Wilhelma nie tylko irytował fakt, że konstytucja państwa gwarantowała mu jedynie suspensywne weto wobec rezolucji obydwu izb parlamentu państwowego: izby ludowej oraz izby państw, co było zapowiedzią wprowadzenia systemu parlamentarnego. „Ta wyimaginowana obręcz z błota i gliny" brzydziła go, gdyż cuchnęła „ścierwiastą wonią rewolucji", mówiąc innymi słowami, demokratyczna legitymizacja godności cesarskiej poróżniłaby go z równymi mu cesarzami w Wiedniu i Sankt Petersburgu, a także z królami w stolicach Europy. Łatwo można było przewidzieć, że austriacki cesarz oceniłby przyjęcie korony przez Fryderyka Wilhelma jako akt nieprzyjazny, a równie prawdopodobne było, że rosyjski car w przypadku wojny Habsburga z Prusami i Niemcami poparłby ze wszystkich sił tego pierwszego, jak to już uczynił latem 1849 roku przy zdławieniu rewolucji węgierskiej. Otwarte „nie” Fryderyka Wilhelma 3 kwietnia 1849 roku nie mogło wprawić w zdumienie kogoś, kto dobrze go znał. Ostatecznemu „nie” z 28 kwietnia 1849 roku towarzyszyło odrzucenie konstytucji państwowej, uznanej w tym czasie już przez 28 rządów. Wśród nich nie było jednak takich państw jak: Bawaria, Wirtembergia, Hanower i Saksonia.

 

Pruska odmowa przyjęcia godności cesarskiej i konstytucji państwowej stała się końcem niemieckiego Zgromadzenia Narodowego. Centralny gabinet von Gagerna, od 22 marca załatwiający jedynie bieżące sprawy: ustąpił 10 maja. Po tym, jak Austria już 5 kwietnia odwołała swoich posłów z kościoła Św. Pawła, krok ten uczyniły w maju także Prusy, Saksonia i Hanower, a w czerwcu Badenia. Między 20 a 26 maja większość umiarkowanie liberalnych deputowanych złożyła z własnej woli swoje mandaty. (...) Parlament kadłubowy opanowany przez około 100 posłów lewicy przeniósł swoją siedzibę do Stuttgartu, gdzie 18 czerwca rozpędziła go wirtemberska armia.

W ówczesnej sytuacji politycznej nie było raczej żadnych szans na powołanie jednego narodowego państwa niemieckiego. Cokolwiek by posłowie w kościele Św. Pawła we Frankfurcie nic uchwalili, musiało się to wszak rozbić o rywalizację Austrii i Prus o hegemonię w Niemczech. Tę rywalizację znaczyły krwawe wojny i ofiary, a wygrały ją w końcu Prusy, które swymi metodami i pod swoim przewodnictwem doprowadziły do zjednoczenia.

Pruska droga do cesarstwa

Do zdobycia przez Prusy bezapelacyjnej hegemonii w Niemczech najbardziej przyczynił się Otto von Bismarck, a także system państwowy Prus. Prusy byty monarchią konstytucyjną, ale wprowadzona po Wiośnie Ludów w 1850 roku konstytucja gwarantowała decydujące słowo w państwie królowi, który w swych rządach opierał się na armii i biurokracji. Armia pruska podlegała wyłącznie jego rozkazom, z wyłączeniem jakiejkolwiek interwencji władz cywilnych. Decyzje królewskie w sprawach wojskowych nie podlegały zasadzie kontrasygnaty, a armia nie przysięgała na wierność konstytucji lecz królowi. Władca wprawdzie zobowiązany był do przestrzegania konstytucji, ale był to tylko obowiązek prawny i moralny, nieusankcjonowany żadną formą odpowiedzialności. Król posiadał ponadto wyłączne prawo wypowiadania wojny i zawierania traktatów międzynarodowych.

Władzę ustawodawczą król sprawował wraz z landtagiem, dwuizbowym parlamentem. Izba pierwsza, Izba Panów (Herrenhaus), składała się w całości z członków dziedzicznych lub powoływanych przez króla, Izba druga. Izba Deputowanych, wyłaniana była na zasadzie kurialnego (trzy klasowego), niedemokratycznego prawa wyborczego. Formalnie uchwalanie ustaw stanowiło wyłączną kompetencję parlamentu, król jednak miał prawo ich zatwierdzania poprzez usankcjonowanie bądź odrzucenie, czyli dysponował możliwością absolutnego weta.

Praktyka poszła w kierunku zmniejszania ustawodawczej roli parlamentu. Król odwoływał się do zasady domniemania kompetencyjna swą rzecz i powoływał się na wydawanie tzw. przepisów koniecznych, (Notverordnungen),podczas gdy obie izby nie obradowały w sprawach utrzymania porządku publicznego i w sytuacjach nadzwyczajnych. Swymi rozporządzeniami wprowadzał uregulowania zastrzeżone dla ustaw. Ponadto funkcjonowanie parlamentu pruskiego zależało całkowicie od decyzji króla, który zwoływał, zamykał i odraczał sesje oraz miał prawo rozwiązania obu izb przed upływem kadencji.

Co istotne, pruska konstytucja z 1850 roku formalnie uznawała prawo narodowości nieniemieckich, zamieszkujące państwo pruskie do rozwoju własnego języka i jego równouprawnienia w instytucjach kościelnych, szkolnictwie, administracji i sądownictwie na terytoriach przez niezamieszkiwanych. Zdecydowanie najliczniejszą mniejszością narodową byli Polacy. Niemiecki nacjonalizm nie akceptował jednak różnorodności narodowych i stał się wyraźnie antypolski, w związku z czym szczególnie od początku lat sześćdziesiątych XIX wieku prawa polskiej ludności były coraz jaskrawiej i ostrzej naruszane.

 

Ciekawa jest ogólna opinia o Prusach owego czasu pióra polskiego historyka Stanisława Salmonowicza: To wszystko (...) nie może jednak prowadzić do zapomnienia o ważnym fakcie, że Prusy jako państwo konstytucyjne stały się definitywnie państwem praworządnym, w którym władza sądownicza należeć miała do niezależnych sądów, a szeroko rozbudowany system kontroli administracji miał zapewnić praworządność działania wszystkich organów władzy wykonawczej, co gwarantował tradycyjnie wysoki poziom fachowy urzędników pruskich, a także rozkwit w Prusach nauki prawa administracyjnego6.

Parlament pruski dysponował jeszcze jedną i to niezwykle ważną kompetencją - prawem uchwalania budżetu. Kryzys polityczny, który wybuchł w 1862 roku właśnie o budżet, doprowadzilł do władzy na długie lata Bismarcka. To właśnie Otto von Bismarck - Schönhausen (1815-1898) stał się postacią, która obok Wielkiego Elektora i Fryderyka II wywarła szczególny wpływ na losy pruskie i ogólnoniemieckie. Stanisław Salmonowicz tak go charakteryzuje: ..Bismarck był przedstawicielem starego rodu junkierskiego, reprezentował twardy konserwatyzm pruski na równi z przywiązaniem do dynastii Hohenzollernów, dla której wierność stawiał ponad wszelkie inne zobowiązania, aktu konstytucji nie wyłączając. (...) Bismarck był przede wszystkim zwolennikiem utrzymania w granicach realnych możliwości dotychczasowego ustroju społeczno - politycznego Prus oraz zapewnienia im mocarstwowej pozycji w Niemczech i w świecie. Nieskory do nadmiernego ryzyka, daleki od emocji niemieckiego nacjonalizmu, postawił sobie jednak jako główny cel dalekosiężny przeprowadzenie takiej formy zjednoczenia Niemiec, która zapewniłaby pełną hegemonię pruską w dziele budowy Niemiec i która przebiegałaby w taki sposób, by to zjednoczenie nie naruszyło przywilejów rządzącej Prusami kasty junkiersko - militarnej.

Bismarck został premierem pruskim w 1862 roku i niemal natychmiast przystąpił do działań, zmierzających do wyeliminowania Austrii z rozgrywki o polityczne przywództwo w Niemczech. W 1866 roku zawarł tajną umowę z Włochami na wypadek wojny z Austrią, którą sam planował rozpocząć. Jako pretekst posłużył spór o Szlezwik - Holsztyn. Co ciekawe, większość krajów niemieckich opowiedziała się po stronie Austrii, w tym m.in. Bawaria, Wirtembergia, Saksonia, Badenia, Hesja. Niemieckie państwa i Włochy nie odegrały jednak niemal żadnej roli w wojnie. W decydującej bitwie pod Sadową (Königgrätz) w Czechach 3 czerwca 1866 roku armia pruska pokonała bezapelacyjnie wojska austriackie.

 

Najważniejszymi skutkami tej wojny były aneksja do Prus królestwa Hanoweru, części Hesji, księstwa Nassau, Wolnego Miasta Frankfurtu nad Menem oraz całego obszaru Szlezwika - Holsztynu.

Ponadto oficjalnie i formalnie rozwiązano Związek Niemiecki, a pod egidą Prus utworzony został Związek Północnoniemiecki, którego konstytucja weszła w życie i 1 lipca 1867 roku.

By to to państwo federacyjne, daleko bardziej jednolite i zintegrowane, niż Związek Niemiecki. Obejmowało 22 państwa; nie weszła doń oczywiście Austria i cztery państwa południowoniemieckie (Bawaria, Wirtembergia, Badenia i drugie księstwo Hesji). Władzę ustawodawczą sprawował Reichstag Związku Północnoniemieckiego, który także uchwalał budżet Związku. Jednolite ustawodawstwo Reichstagu zajmowało się sprawami komunikacji, polityki celnej i handlowej, miar, monety, poczty i telegrafu, kolei żelaznych, żeglugi i procesu cywilnego. Wszystkie kompetencje o charakterze międzynarodowym i wojskowym wykonywał de facto król pruski, bądź kanclerz związkowy, którym został Bismarck, piastując ten urząd obok urzędu premiera Prus.

W Związku Pólnocnoniemieckim obowiązywało prawo wyborcze najbardziej bodaj demokratyczne w porównaniu z ówczesnymi monarchiami parlamentarnymi w Europie. Ordynacja przyznawała prawa wyborcze wprawdzie tylko mężczyznom, ale wybory były w tym zakresie powszechne, równe, bezpośrednie i tajne. Prowadziło to do oczywistych napięć i rozdźwięków na styku z autorytarnym wszak systemem sprawowania władzy.

Przeszkodą na drodze do zjednoczenia Niemiec według koncepcji małych Niemiec pod egidą Prus była Francja, przez niemieckich nacjonalistów od dawna uznawana za wroga, który wielokrotnie ranił niemiecką dumę narodową w XVII, XVIII i XIX wieku. Bismarck doskonale zdawał sobie z tego sprawę i dążył do wojny z Francją, nawet nie starając się tego ukryć. Był przekonany, że ostateczne zjednoczenie Niemiec musi nastąpić za sprawą „krwi i żelaza", czyli po zwycięskiej wojnie z Francją, co uznał za najlepszy czynnik, cementujący nową wspólnotę, a zarazem umożliwiający Prusom osiągnięcie pełnej hegemonii w Niemczech. Tajne porozumienie wojskowe Prus z krajami południowoniemieckimi przewidywało, że w wypadku wojny armie tych krajów podporządkują się dowództwu pruskiemu.

W latach 1867-1870 Niemcy były już zatem gotowe do zjednoczenia pod pruskim przewodnictwem. Bismarck, zgodnie ze swymi metodami politycznymi, czekał tylko na dogodną międzynarodową okazję. Francja, zaniepokojona pow staniem Związku Północnoniemieckiego, prowadziła politykę nerwową i wyzywającą wobec niemieckich interesów, co rzecz jasna byto Bismarckowi na rękę.

 

Wreszcie, w związku z kandydaturą księcia Hohenzollerna - Sigmaringen na tron Hiszpanii, Bismarck zręcznie zaaranżował sytuację (tzw. depesza emska), którą sprowokował cesarza Ludwika Napoleona do wypowiedzenia Prusom wojny 19 lipca 1870 roku. Niemal wszyscy Niemcy i wszystkie kraje niemieckie stanęły po stronie Prus. Okazało się, że wojna z Francją jest powszechnie popierana. Nawet Karol Marks w odezwie Międzynarodówki podkreślał, że jest to wojna obronna ze strony Niemiec. Odżyły z ogromnym natężeniem wszystkie stare resentymenty antyfrancuskie i antynapoleońskie, tym bardziej łatwe do rozbudzenia, że przecież teraz przeciw Niemcom stał siostrzeniec Napoleona 1, Napoleon III. Niemcy zjednoczyli się w nienawiści do Francuzów. Winkler przytacza ówczesny wojenny wiersz, który to najdobitniej potwierdza:

 

To Niemcy zjednoczone!
Przez wieki upragnione
Wśród marzeń wybłagane.
Nocami wypłakane!
Złączone jednym losem
Mieczów francuskich ciosem.
Nasza walka na noże
Zwycięska będzie może
Kiedy krzykniemy społem
Precz z Napoleonem!

 

Te niemieckie marzenia rychło się ziściły. Znakomicie przygotowana armia pruska wraz ze swymi sojusznikami rozstrzygnęła wojnę w dwóch wielkich bitwach: pod Metz (14-18 lipca 1870) i pod Sedanem (2 września 1870), w których rozgromiła wojska francuskie.

W Sali Lustrzanej pałacu w Wersalu 18 stycznia 1871 roku. dokładnie w 170. rocznicę koronacji pierwszego króla pruskiego w Królewcu, co miało mieć i miało rangę symbolu, ogłoszono powstanie Cesarstwa Niemieckiego z Wilhelmem I Hohenzollernem jako cesarzem. Winkler tak opisuje radość Niemców na wieść o tych wydarzeniach: Entuzjazm tych, którzy przez dziesięciolecia pracowali dla jedności Niemiec, nie znał granic. 27 stycznia 1871 roku gdy dodatki nadzwyczajne do gazet donosiły o rychłej kapitulacji Paryża - pięćdziesięciotrzyletni narodowo-liberalny historyk boński Heinrich von Sybel w liście do żywiącego podobne przekonania i wykładającego w Karlsruhe historyka Hermanna Raumgartena wyznał, że płakał łzami radości: „Czym zasłużyliśmy na taką łaskę Boga, abyśmy mogli przeżywać tak wielkie i wspaniałe zdarzenia? I jak będziemy żyć potem? W tak nieskończonej wspaniałości spełniło się to, co stanowiło treść dwudziestoletnich życzeń i dążeń!”

Uczucia Polaków i to we wszystkich trzech zaborach - rosyjskim, pruskim i austriackim, były zgoła odmienne. Jedną z najbardziej poczytnych polskich powieści jest od ponad stu lat Lalka Bolesława Prusa. Jeden z jej bohaterów, Ignacy Rzecki, należał do tego samego pokolenia co autor cytowanego wyżej listu, w młodości uczestniczył w powstaniu węgierskim 1848/1849, a z przekonań był narodowym romantycznym rewolucjonistą, demokratą i liberałem, podobnie jak von Sybel. Ale Ignacy Rzecki zawsze był i pozostał wielbicielem Napoleona i Francji. Wierzył w Napoleonidów, którzy mieli przynieść wolność Polsce i innym zniewolonym narodom, bo wszak Prusy i Niemcy nie mogły Polakom w tym pomóc. Toteż, klęskę Francji i cesarza Napoleona III przeżywał jako tragedię osobistą i narodową, podobnie jak inni współcześni mu Polacy - demokraci i liberałowie.

 

Jest to czwarty i ostatni z cyklu szkiców opisujących dzieje narodu niemieckiego i państw niemieckich. Inspiracją do ich napisa­nia była lektura dwutomowego, liczącego ponad tysiąc stron dzieła Heinricha Augusta Winklera (Długa droga na Zachód. Dzieje Niemiec, tłum. Viktor Grotowicz, Marta Kopij i Wojciech Kunicki, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocław­skiego, Wrocław 2007).

Utworzenie w 1949 roku Republiki Federalnej Niemiec i Nie­mieckiej Republiki Demokratycznej, mimo rozbicia na dwa państwa, ówczesnym Niemcom mogło się wydawać niemałym sukcesem, a w każdym razie pozwalało optymistyczniej spoglądać w przyszłość. Jeszcze trzy lata wcześniej, w maju 1945 roku, gdy upadła Trzecia Rzesza, pozostawiając po sobie ruiny i zgliszcza, trudno było mieć nadzieję, że kiedykolwiek powstanie znów państwo niemieckie. Zara­zem wszyscy mieli świeżo w pamięci, iż Hitler w niesłychanie krótkim czasie dokonał niemal doskonałego zjednoczenia Niemiec w państwo narodowe (Niemcy wraz z Austrią) i Niemców w naród. Powstało nie tylko największe w dziejach państwo niemieckie, ale i Niemcy zyskali rangę „narodu panów“ w ogromnym nazistowskim imperium obejmującym niemal całą Europę. Toteż ostateczna klęska 1945 roku musiała się im jawić jako niemal apokaliptyczna. Zresztą była istotnie zgoła nieporównywalna z wcześniejszymi porażkami – czy to z poko­jem westfalskim z 1648 roku, podbojem Napoleona (zarówno Prus, jak i Austrii), czy wreszcie nawet z rokiem 1918. W 1945 roku Niemcy utraciły bezpowrotnie obszary na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, w tym niemal całe Prusy, samo zaś państwo pruskie decyzją aliantów zostało formalnie zlikwidowane. Z Czechosłowacji, a również z daw­nych Prus wysiedlono miliony Niemców, którzy już nigdy tu nie wróci­li; junkierstwo przestało istnieć. Doświadczenia te musiały radykalnie zmienić niemiecką świadomość narodową i państwową.

Jednak cztery mocarstwa okupacyjne sprawujące kontrolę nad Niemcami wkrótce znalazły się w dwóch różnych obozach poli­tycznych, a ich przeciwstawne interesy i cele doprowadziły do tego, że zaczęty one grać przeciwko sobie niemiecką kartą. Właśnie wsku­tek tego powstały dość szybko dwa zasadniczo odmienne ustrojowo państwa niemieckie – w zachodnich strefach okupacyjnych wolno­ściowa republika z ustrojem opartym na demokratycznej i liberalnej ustawie zasadniczej, na wschodzie zaś reżym totalitarny według modelu sowieckiego, który oktrojowaną konstytucją pozorował „de­mokrację ludową”. Pozory demokracji eksponowano zresztą w NRD wyraźniej niż w innych państwach sowieckiego obozu, jednak rzeczy­wistość była tam od początku o wiele bardziej ponura niż na przykład w Polsce. I taka pozostała do końca.

Ustrój Republiki Federalnej Niemiec

Na regulacjach ustawy zasadniczej RFN zaciążyła historia Re­publiki Weimarskiej, a ściślej nauki płynące z tragicznych niemieckich doświadczeń ustrojowych lat 1918-1932. Winkler komentuje: Ochro­na większości przed nią samą polegała na pozbawieniu jej wpływu na określone niezaprzeczalne wartości i instytucje stojące na straży wolności. Taka decyzja twórców konstytucji wymagała doświadcze­nia, że większość może się mylić w tak fundamentalny sposób, jak po­mylili się Niemcy, gdy w 1932 roku większość głosów oddali na partie, które otwarcie okazywały swoją wrogość wobec demokracji. Zgodny z weimarskimi doświadczeniami był także pogląd, że tylko funkcjonal­ny system parlamentarny może spowodować umocnienie wiary w le­galizm.

Druga niemiecka demokracja miała się różnić od pierwszej jeszcze pod jednym względem. Ustawodawstwo, władza wykonaw­cza i sądownictwo były odtąd w nieograniczony sposób uzależnione od praw podstawowych, które inaczej niż w Republice Weimarskiej stanowiły prawo bezpośrednio obowiązujące, a więc nie miały jedy­nie programowego znaczenia.W przeciwieństwie do weimarskiej konstytucji, ustawa zasadnicza mogła być zmieniona tylko poprzez ustawę, która w wyraźny sposób zmieniałaby lub uzupełniała dosłow­ne brzmienie konstytucji (czyli ustawy zasadniczej – AS).

Tryb tej zmiany opisany został w art. 79, który ponadto ustana­wiał wymóg zgody dwóch trzecich członków Parlamentu Federalne­go i dwóch trzecich głosów Rady Parlamentarnej[1].

Do praw zasadniczych (Grundrechte) opisanych w art.1-17 ustawy zasadniczej zaliczono m.in.: godność człowieka, wolność osobistą, równość wobec prawa, swobodę wiary, wyznania, przeko­nań, zgromadzeń , zrzeszania się, wyboru zawodu i miejsca pobytu, nienaruszalność mieszkania, ochronę tajemnicy listowej, pocztowej i komunikacyjnej oraz gwarancję własności. Bezpośrednie ich obowiązywanie oznacza, iż przestrzegania ich można dochodzić skutecz­nie wprost na podstawie przepisów ustawy zasadniczej. Formułuje to expressis verbis dodany w 1956 roku ust.3 do art.1: Następu­jące prawa zasadnicze wiążą ustawodawstwo, władzę wykonawczą i wymiar sprawiedliwości jako prawo bezpośrednio obowiązujące”.

Aktowi ustrojodawczemu Republiki Federalnej Niemiec celowo nie nadano nazwy konstytucji (Verfassung), jak w Niemieckiej Repu­blice Demokratycznej, lecz nazwano go ustawą zasadniczą. Określe­nie „konstytucja” zarezerwowano dla aktu, który miał zostać uchwalo­ny w przyszłości, w warunkach jedności narodowej i państwowej. Cel ten sformułował końcowy art. 146 słowami: Niniejsza Ustawa Za­sadnicza traci moc obowiązującą z dniem, w którym wejdzie w życie konstytucja uchwalona przez Naród Niemiecki w drodze swobodnej decyzji. Było to zgodne z inwokacją zawartą w preambule: Cały Naród Niemiecki pozostaje wezwany do dopełnienia dzieła jedności Niemiec w drodze swobodnego samostanowienia.

W ten sposób ustawa zasadnicza realizowała koncepcję pań­stwową Republiki Federalnej Niemiec, wedle której państwo to miało być zalążkiem, inicjatorem i czynnikiem sprawczym ponownego zjed­noczenia Niemiec (Wiedervereinigung Deutschlands), pojmowanego jako przyłączenie innych, pozostających poza tym państwem części Niemiec do RFN. Mówił o tym art.23: W innych częściach Niemiec należy nadać Ustawie Zasadniczej moc obowiązującą po ich przystą­pieniu.

Kilkakrotnie użyto w ustawie zasadniczej pojęcia „Niemcy” (Deutschland), wszakże go nie precyzując. Sama kategoria „Rzeszy Niemieckiej według stanu z 31 grudnia 1937 roku” występuje w usta­wie zasadniczej raz – w art.116, który opisuje pojęcie „Niemca”, lecz tylko dla potrzeb ustalania obywatelstwa. Te uregulowania, mimo wielokrotnych (około czterdziestu) zmian ustawy zasadniczej, obo­wiązywały nieprzerwanie od jej wejścia w życie 23 maja 1949 roku i nadal obowiązują. Wywarły ogromny wpływ na ruchy demograficz­ne między RFN a NRD i Polską. Dość tu wspomnieć o ucieczkach z NRD do RFN i Berlina Zachodniego, jak również o okresowo ma­sowych wyjazdach z Polski tzw. późnych przesiedleńców. Wszyscy oni, a także ich małżonkowie i potomkowie, otrzymywali automa­tycznie obywatelstwo niemieckie właśnie na podstawie sformuło­wań art.116: Niemcem w rozumieniu niniejszej Ustawy Zasadniczej (...) jest każdy, kto posiada niemiecką przynależność państwową lub jako uciekinier albo wypędzony narodowości niemieckiej lub też jego małżonek albo potomek znalazł się na obszarze Rzeszy

 

Niemieckiej według stanu z 31 grudnia 1937 roku.

O praktycznym znaczeniu tego uregulowania świadczą liczby – według szacunkowych danych w latach siedemdziesiątych, osiem­dziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku co najmniej ponad półtora miliona obywateli polskich wyemigrowało do RFN i uzyskało oby­watelstwo niemieckie, nie tracąc przy tym obywatelstwa polskiego. Przy czym ani ustawodawstwo polskie, ani niemieckie nie dopuszcza­ło i nie dopuszcza podwójnego obywatelstwa.

Warto zwrócić uwagę, że Republika Federalna Niemiec od po­czątku nie posiadała i nadal nie posiada własnego obywatelstwa sensu stricto. Bowiem na podstawie formalnoprawnego założe­nia o nieprzerwanej ciągłości Niemiec (Rzeszy) państwo to przeję­ło konstrukcję prawną „niemieckiej przynależności państwowej” (deutsche Staatsangehörigkeit) z czasów Rzeszy Niemieckiej i zwią­zany z nią status prawny „Niemca” (Deutscher). Nastąpiło to poprzez włączenie na mocy art. 123 ustawy zasadniczej do systemu prawne­go RFN całego prawa Rzeszy Niemieckiej, o ile nie jest ono sprzecz­ne z Ustawą Zasadniczą.

Najważniejszą zasadą ustrojową RFN jest federalizm, a gwa­rancja jej niepodważalności wynikająca z doświadczeń z okresu hitle­rowskiego również zapisana została w ustawie zasadniczej: Zmiana Ustawy Zasadniczej, która narusza podział Federacji na kraje (...) jest niedopuszczalna. Ponadto obowiązuje jednoznacznie określona zasada domniemania kompetencji na rzecz władz landów. Parlamentarno-gabinetowy system RFN tym różni się od systemu prezydenc­ko-parlamentarnego Republiki Weimarskiej, że przyznaje nieporów­nywalnie słabszą pozycję prezydentowi federalnemu, wzmacnia zaś rolę szefa rządu, czyli kanclerza federalnego.

Ustawa zasadnicza wprowadza trójpodział władz na usta­wodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Przyznaje ponadto szczegól­nie silną pozycję i szerokie uprawnienia Federalnemu Trybunałowi Konstytucyjnemu, który ma możliwość ingerowania w sferę władzy ustawodawczej poprzez prawo do uchylania mocy ustaw, które uzna za sprzeczne z ustawą zasadniczą. Rozstrzyga także spory dotyczące zgodności prawa krajów związkowych z prawem federalnym oraz wy­konywania przez kraje prawa federalnego. Rozpatruje skargi na naru­szenie praw zasadniczych. Decyduje też o legalności lub delegalizacji partii politycznych.

Specyficzną cechą systemu politycznego RFN jest ustawowo zagwarantowana duża rola i instytucjonalizacja partii politycznych: Partie współdziałają w kształtowaniu woli politycznej narodu. Za­kładanie ich jest jawne. Ich wewnętrzna struktura musi odpowiadać zasadom demokratycznym. Muszą one składać publicznie sprawoz­danie z pochodzenia i użycia swoich środków oraz swojego majątku. I dalej: Partie, które stosownie do swoich celów lub poprzez zacho­wanie się swoich zwolenników zmierzają do naruszenia albo obalenia wolnościowego demokratycznego porządku ustrojowego bądź do za­grożenia istnienia Republiki Federalnej Niemiec są sprzeczne z kon­stytucją. W tej sprawie orzeka Federalny Trybunał Konstytucyjny.

Odstępując od toku narracji chronologicznej, na koniec aż się prosi postawić pytanie, dlaczego dzisiaj, prawie dwadzieścia lat po zjednoczeniu Niemiec nadal obowiązuje ustawa zasadnicza z 1949 roku, a w niej niezmieniony art.146 o zastąpieniu jej konstytucją. Dlaczego nie doszło do uchylenia tymczasowej i prowizorycznej – jak określa ją również Winkler – ustawy zasadniczej i wprowadzenia w jej miejsce konstytucji, skoro opisany w preambule „okres przej­ściowy” ostatecznie został przezwyciężony, a „Naród Niemiecki” do­pełnił „dzieła jedności i wolności Niemiec”?

Winkler powiada: „Inne części Niemiec” mogły przystąpić do obszaru obowiązywania ustawy zasadniczej i dopiero potem wziąć udział w opracowaniu nowej konstytucji. Z ustawy zasadniczej nie wynikało również, że skierowany do narodu niemieckiego postulat „urzeczywistnienia jedności i wolności w wolnym samostanowieniu” mógł być spełniony dopiero poprzez wejście w życie nowej, ogólno niemieckiej konstytucji. Już samo przystąpienie mogło oznaczać „urzeczywistnienie” w rozumieniu preambuły. Nie wyjaśnia to jednak obowiązywania do dzisiaj rzeczonego artykułu, a pytanie, dlaczego najwyższy akt prawny zjednoczonych Niemiec nadal ma formę tym­czasowej prowizorki, pozostaje zatem bez odpowiedzi.

 

Jeden naród w dwóch państwach

Zapisana w ustawie zasadniczej RFN szczególna rola partii politycznych, a zarazem szczególna nad nimi kontrola, miała swoje głębokie uzasadnienie w doświadczeniach historycznych. W Trze­ciej Rzeszy wszak nie istniały żadne partie poza hitlerowską NSDAP, a ta z kolei była jednym z głównych instrumentów zniewolenia. Już 5 października 1945 roku dzięki przychylności okupacyjnych władz bry­tyjskich (u władzy był wówczas rząd Partii Pracy) w Hanowerze odbył się pierwszy kongres Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (Sozialde­mokratische Partei Deutschlands - SPD). Odrodzona SPD opowiadała się za gospodarką planową i przeciw liberalizmowi gospodarczemu. Posługiwała się wprawdzie dogmatyczną teorią, marksistowską ter­minologią oraz pseudorewolucyjną frazeologią, jednak wysuwała projekt uspołecznienia tylko niektórych gałęzi produkcji z udziałem organów landowych, samorządowych i organizacji konsumentów. Porzuciła także dawniejszą nieprzejednaną wrogość do Kościołów, choć nadal była przeciwna wprowadzaniu szkół wyznaniowych. Naj­ważniejsze było jednak wysunięcie na pierwszy plan programu naro­dowego, a nie zagadnień społeczno-gospodarczych. Przywódcy nie­mieckiej socjaldemokracji po wielkich dyskusjach nad przyczynami klęsk wyborczych w Republice Weimarskiej uznali, że wynikały one przede wszystkim z zaniedbania spraw narodowych. Dlatego zaraz po drugiej wojnie SPD gorliwie starała się dowieść, że jest przede wszystkim partią narodową, nie zaś klasową. Nie unikając demagogii, deklarowała prymat „niemieckich interesów narodowych”, któ­rych głównymi wrogami byli zarówno „międzynarodowy kapitalizm”, jak i komunizm. Ówczesny przywódca SPD Kurt Schumacher jako pierwszy rozpętał już w latach czterdziestych gwałtowną kampanię przeciwko granicy na Odrze i Nysie oraz przeciwko odszkodowaniom wojennym nałożonym na Niemcy. Zarazem Schumacher konsekwent­nie występował przeciwko wszelkim próbom współpracy czy nawet jakiegokolwiek zbliżenia z komunistami[2].

Po przeciwnej stronie sceny politycznej usytuowała się Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (Christlich-Demokratische Union – CDU). Była to zupełnie nowa partia niemiecka, która skupiała zarówno katolików, jak i niemałą część protestantów – co trzeba uznać za jeden z najważniejszych przełomów w dziejach wewnętrznych Niemiec. Ostry podział wyznaniowy na katolików i protestantów i związany z nim podział polityczny datował się co najmniej na połowę XVI wieku i nie­przerwanie się utrzymywał. Jeszcze w Republice Weimarskiej działa­ła potężna katolicka partia Centrum. Przyczyną zbliżenia obu wyznań była bez wątpienia antyreligijna polityka hitleryzmu, ale w 1945 roku ostatecznie zdecydowała w pełni zasadna obawa, że bez połączenia sił do władzy mogą dojść socjaldemokraci sprzymierzeni z komuni­stami. Pierwszy program CDU z lutego 1946 roku, którego autorem był Karl Arnold, działacz związków zawodowych, charakteryzował się dość lewicowym nastawieniem do kwestii społeczno-gospodarczych. Dopiero uchwalony w Düsseldorfie 15 lipca 1949 roku program wyborczy partii na cały obszar Niemiec zachodnich odrzucił wszelkie formy państwowej gospodarki planowej, uznając, że wpływ państwa powinien się ograniczać do kontroli importu oraz polityki podatkowej. Jednocześnie państwo miało zagwarantować szerokie ubezpieczenia społeczne. Model ten zyskał miano „społecznej gospodarki rynkowej” (soziale Marktwirtschaft). W tamtym okresie kierownictwo CDU znaj­dowało się na ogół w rękach katolików. Zresztą katolicy niemieccy co najmniej aż do połowy lat sześćdziesiątych głosowali prawie w ca­łości na obie partie chrześcijańsko-demokratyczne: CDU i bawarską CSU.

Na czele CDU stał Konrad Adenauer, dla którego najważ­niejszym celem było szybkie przekształcenie Republiki Federalnej w suwerenne państwo mocno związane z Zachodem, potem zaś in­tegracja państw zachodnioeuropejskich. Polityk ten zasługuje raczej na miano europejskiego kosmopolity niż niemieckiego nacjonalisty. Haseł zjednoczonych, narodowych Niemiec nie wysuwał, nie pod­nosił też sprawy ziem utraconych na wschodzie. Dziedzictwa Prus nie lubił, a nawet nim pogardzał. Polskiemu czytelnikowi może wydać się to zaskakujące, jako że Konrad Adenauer prezentowany był w pro­pagandzie (ale także w podręcznikach i książkach) niezmiennie jako czołowy „odwetowiec i rewizjonista”, i tak jest dość powszechnie do dziś postrzegany.

W pierwszym okresie RFN Adenauer i Schumacher byli nie­wątpliwie głównymi aktorami niemieckiej sceny politycznej. Stali na czele dwóch najpotężniejszych stronnictw politycznych, a ich ry­walizacja miała dodatkowo wymiar konfliktu osobistego.

Duże trudności napotkały próby stworzenia partii liberalnej. Wiązało się to z tym, że dawne partie liberalne straciły znaczenie jesz­cze przed dojściem Hitlera do władzy. Niemniej jednak 12 listopada 1948 roku do życia powołana została Wolna Partia Demokratyczna (Freie Demokratische Partei – FDP).

Sytuację RFN w chwili jej powstania w 1949 roku Winkler tak charakteryzuje: 20 września (...) wszedł w życie statut okupacyjny. Trzej gubernatorzy wojskowi zachodnich aliantów utworzyli Wysoką Komisję (Hohe Kommission), która rezydowała ponad Bonn na Peters­burgu i mogła korzystać z tak wielu klauzul, że przypadła jej rola „rządu zwierzchniego”. Żadna z niemieckich ustaw nie mogła wejść w życie, zanim nie została podpisana przez wysokich komisarzy. Republika Fe­deralna Niemiec była wprawdzie państwem, ale w okresie założyciel­skim daleko jej jeszcze było do suwerenności.

Ogromną zasługą kanclerza Adenauera było poprowadzenie Republiki Federalnej drogą ku suwerenności przy jednoczesnej inte­gracji z Zachodem. Ważnym krokiem na tej drodze było podpisanie 25 maja 1952 roku w Bonn przez Stany Zjednoczone, Wielką Bryta­nię i Francję tzw. Traktatu Generalnego (Generalvertrag), którego oficjalna nazwa brzmiała Traktat o Niemczech (Deutschlandvertrag). Winkler pisze: Traktat o Niemczech zakończył reżym okupacyjny i dał Republice Federalnej „pełną władzę nad sprawami wewnętrznymi i zewnętrznymi, z zastrzeżeniem ustaleń tego traktatu”. Jednakże Republika Federalna nie stała się przez to „suwerenna”. Trzej alianci utrzymali dzięki traktatowi pewne uprawnienia „wobec Berlina i Nie­miec jako całości, a także ponownie zjednoczonych Niemiec i regula­cji na drodze traktatów pokojowych”.

Najwyższy stopień suwerenności RFN uzyskała na mocy układu z 23 października 1954 roku (tzw. układ paryski). Rok póź­niej nawiązała stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, w wyniku czego z niewoli zwolnionych zostało prawie 10 tys. niemiec­kich jeńców. Te kolejne sukcesy Adenauera na arenie międzynarodo­wej w połączeniu z niebywałym rozkwitem gospodarczym RFN spo­wodowały, że obie partie chadeckie (CDU i CSU) w wyborach do Bun­destagu w 1957 roku zdobyły 50 procent głosów wobec 32 procent uzyskanych przez SPD.

 

Tymczasem w NRD reżym upodabniał się coraz bardziej do ko­munistycznej dyktatury Związku Sowieckiego, co określano eufemi­stycznie „budową socjalizmu”. Coraz więcej obywateli odpowiadało na rosnący ucisk ucieczką. W pierwszej połowie 1952 roku było to 70 tys., a w drugiej już 111 tys. osób. W ciągu zaś pierwszych pięciu miesięcy 1953 roku z NRD uciekło 180 tys. Decyzja o podniesieniu norm produkcyjnych oznaczała drastyczne zaostrzenie wyzysku ro­botników, rzekomo rządzącej klasy. 17 czerwca rozpoczął się strajk w Berlinie i wielu innych miastach NRD, który z protestu o charakterze ekonomicznym przekształcił się w powstanie skierowane przeciwko komunistycznemu reżymowi. Pojawiły się żądania wolnych wybo­rów i zjednoczenia Niemiec. Demonstracje zostały stłumione przez wojska sowieckie z użyciem czołgów na ulicach Berlina. Zginęło kilku­dziesięciu (wg innych źródeł kilkuset) demonstrantów, aresztowano kilkanaście tysięcy osób. W odpowiedzi na brutalne stłumienie pro­testu Bundestag 3 lipca 1953 roku postanowił, że dla upamiętnienia wydarzeń w NRD dzień 17 czerwca będzie w RFN państwowym świę­tem, obchodzonym jako Dzień Jedności Niemieckiej.

Nieco wcześniej, bo od maja 1952 roku, uznano, że Deutsch­landlied jest hymnem narodowym Republiki Federalnej – z zastrzeże­niem, że w czasie uroczystości państwowych będzie śpiewana tylko trzecia jego zwrotka wzywająca do jedności, prawa i wolności dla niemieckiej ojczyzny.

W sensie politycznym i ustrojowym oba państwa niemieckie coraz bardziej się od siebie oddalały. Dobitnym tego potwierdzeniem było całkowite zamknięcie granic przez władze NRD. 13 sierpnia 1961 roku granica między Berlinem Wschodnim i Zachodnim została naj­pierw prowizorycznie przecięta drutem kolczastym, a potem murem i zasiekami. Niebawem w ten sam sposób zamknięte zostały wszyst­kie odcinki granic NRD z RFN. Obywatele NRD stali się więźniami swojego państwa. Winkler konstatuje: Budowa muru berlińskiego w dosłownym znaczeniu przypieczętowała podział Niemiec i groziła zredukowaniem do zaklęcia wezwania do ponownego zjednoczenia w pokoju i wolności. Kwestia, czy Niemcy jeszcze kiedykolwiek staną się państwem narodowym, stała się wówczas tak bardzo wątpliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Obydwa państwa niemieckie zgadzały się jeszcze chwilowo ze sobą tylko w jednej sprawie - za swą podstawę przyjmowały istnienie jednego niemieckiego narodu.

Po kilku już latach od wzniesienia berlińskiego muru Niemcy w obu państwach zdawali się być pogodzeni, że tzw. ponowne zjed­noczenie nie może już stanowić realnego celu polityki. Jako pierwszy zachodnioniemiecki polityk wyartykułował to czołowy wówczas dzia­łacz bawarskiej CSU Franz Josef Strauß już w 1966 roku w swej książ­ce Koncepcja dla Europy (Entwurf für Europa) słowami: Nie wierzę w przywrócenie niemieckiego państwa narodowego i jego rekon­strukcję w obrębie czterech stref okupacyjnych. (...) Jedynie w takim wypadku, gdy ponowne zjednoczenie Niemiec nie będzie już rozwa­żane w aspekcie restauracji państwa narodowego, będzie można zbliżyć się do jego urzeczywistnienia. Byłoby po prostu nierealistyczne, gdybyśmy od naszych sąsiadów oczekiwali, że będą sprzyjać po­wstawaniu samodzielnej gospodarczo i politycznie sity z potencjałem naszego siedemdziesięciodwumilionowego narodu. (...) Trzeba więc w Europie stworzyć stosunki, które pozwolą wchłonąć zjednoczony niemiecki potencjał w taki sposób, aby jego nieunikniona przewaga nie mogła naruszać zasad współżycia narodów europejskich. Osta­tecznie będzie to jednak możliwe wyłącznie za sprawą redukcji narodowo-państwowej suwerenności w ramach federacji[3].

Była to swoista kontynuacja i rozwinięcie koncepcji politycz­nej Konrada Adenauera, który od początku konsekwentnie i niezmien­nie upatrywał szanse Niemiec (w rozumieniu RFN) w ścisłej integracji z zachodnią Europą. W jego wizji kolejność wydarzeń miała wyglądać tak, że najpierw zjednoczy się Europa Zachodnia, w tym RFN, pod kuratelą Stanów Zjednoczonych, później zaś wejdą do niej NRD i inne państwa Europy w szczególności Polska i Czechosłowacja.

Swoistą niespodzianką był wobec tych faktów politycznych wyrok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe z 31 lipca 1973 roku, w którym potwierdził on dalsze istnienie formalnoprawne Rzeszy Niemieckiej i jej identyczność publicznoprawną z Republiką Federalną jako państwem będącym jej spadkobiercą. Tym samym - zdaniem Trybunału - organy konstytucyjne Republiki Federalnej nie mają prawa rezygnować z przywrócenia państwowej jedności jako celu politycznego (co było w rzeczy samej zgodne z celami zapi­sanymi w ustawie zasadniczej). Trybunał dalej w tym samym konstytucyjno-jurydycznym duchu konsekwentnie stwierdzał, że NRD jako część Niemiec stanowi kraj (Inland) Rzeszy, a nie zagranicę (Ausland). Winkler rozstrzygnięcie to opatruje następującym komentarzem: Tym samym w obowiązującej i restrykcyjnej formie zapisano rozwiązanie niemieckiej kwestii narodowo-państwowej, tak jak to się stało w 1949 roku za sprawą Rady Parlamentarnej, (...) ale ironia wydarzenia pole­gała na tym, że wyrok zapadły w Karlsruhe został wywalczony przez rząd CSU - tej samej partii, której przewodniczący Franz Josef Strauß sześć lat wcześniej jako pierwszy niemiecki polityk odrzucił niemiec­kie państwo narodowe, nawet jeśli miało ono funkcjonować w grani­cach czterech stref okupacyjnych.

 

Tymczasem w NRD niedługo potem zaczęto lansować tezę o powstaniu dwóch odrębnych narodów niemieckich w dwóch różnych państwach. 27 września 1974 roku Izba Ludowa zmieniła konstytucję z 1968 roku, deklarując m.in., że NRD jest od tej pory socjalistycznym państwem robotników i chłopów, przestała zaś być socjalistycznym państwem narodu niemieckiego. Pozostający na usługach reżymu filozofowie i historycy natychmiast podjęli próbę uzasadnienia tej tezy nader wątpliwymi i mętnymi rozważaniami, skądinąd znanymi z do­świadczeń innych demoludów, także z PRL.

W NHU, ale i po części na Zachodzie, zaczęta obowiązywać osobliwa koncepcja „podwójności narodowościowej”, która jednak nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Ani w Sowietach nie zaist­niał nigdy naród sowiecki, ani w NRD niemiecki naród socjalistyczny, mimo zadekretowania go w konstytucji. Zresztą sam reżym w NRD wkrótce porzucił nonsensowne próby wszczepienia swoim obywate­lom odrębnej narodowej tożsamości. Na początku 1981 roku Hone­cker, odchodząc od teorii dwóch narodów niemieckich w dwóch od­rębnych państwach, ogłosił program o rychłym zwycięstwie „praw­dziwego” socjalizmu w RFN, co miało doprowadzić do zjednoczenia Niemiec. Winkler pisze: Kierownicza partia NRD, po raz pierwszy od momentu przyjęcia teorii o dwóch narodach niemieckich po 1970 roku, oświadczyła, że jedność państw niemieckich jest możliwa, a nawet pożądana – pod warunkiem, że Republika Federalna przejmie system społeczny NRD.

Z tym nowym kursem reżymu NRD w kwestii narodowej łączyła się rewizja dotychczasowego obrazu niemieckiej historii. Już w 1979 roku ukazała się biografia FryderykaII, podkreślająca pozytywne i po­stępowe aspekty polityki tego władcy, a w 1980 roku na swoje dawne miejsce na wschodnioberlińskim bulwarze Unter den Linden powrócił konny pomnik Fryderyka Wielkiego. W październiku 1983 roku odbyły się uroczyste obchody pięćsetlecia urodzin Marcina Lutra, połączone z setną rocznicą śmierci Karola Marksa, przy czym rewolucyjny Marks nie był bynajmniej przeciwstawiany, jak dotychczas, „reakcyjnemu” Lutrowi.

Ta częściowa rewizja nie poszła jednak zbyt daleko i właściwie nie przyniosła likwidacji żadnych najważniejszych dogmatów ustrojo­wych. Ideologicznie NRD tkwiła nadal w epoce niemal stalinowskiej i nie odrzuciła nawet konstytucyjnej deklaracji nowego socjalistycz­nego narodu niemieckiego. Z kolei tożsamość narodową Niemców w RFN od początku lat osiemdziesiątych XX wieku charakteryzował tzw. „patriotyzm konstytucyjny”. Winkler celnie a lapidarnie podsu­mowuje: W Republice Federalnej, w ciągu ubiegłych dziesięciole­ci, wytworzył się „naród państwowy”, któremu nic nie brakowało, z wyjątkiem oficjalnej świadomości, że takim właśnie jest. Natomiast mieszkańcom NRD brakowało wszystkiego, aby być „narodem pań­stwowym”, z wyjątkiem oficjalnych deklaracji góry, która tak twier­dziła.

Taki mniej więcej stan dotrwał aż do 1989 roku, kiedy to w Polsce – w warunkach Gorbaczowowskiej „głasnosti” i „pierestrojki” – powstał pierwszy w bloku sowieckim niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego. Winkler odnotowuje ten przełom: Polska, pierwsze postkomunistyczne państwo Europy, stała się krajem pionierskim przełomu demokratycznego obejmującego szerokie połacie Europy - stała się forpocztą rewolucji nowego typu, „rewolucji pokojo­wej” z 1989 roku. W ten sposób ówczesna sytuacja międzynarodowa otworzyła szansę na zjednoczenie Niemiec.

 

Zjednoczenie

Przyśpieszony rozwój wydarzeń zaskoczył jednak zarówno elity w RFN, jak i liderów opozycji w NRD. Gdy we wrześniu 1989 roku w Polsce powstawał rząd Mazowieckiego, w RFN niektórzy promi­nentni socjaldemokraci złowrogo wieszczyli, że wydarzenia polityczne mogą wymknąć się spod kontroli i ostrzegali przed nasileniem dążeń zjednoczeniowych w Niemczech. Honorowy przewodniczący SPD Willy Brandt 1 września 1989 roku, w pięćdziesiątą rocznicę napaści Niemiec na Polskę i rozpętania drugiej wojny światowej, przemawiał na uroczystym posiedzeniu Bundestagu. Wyraził wówczas nieśmiało nadzieję, że kończąca się „pewna era” w polityce międzynarodowej może dać szansę na realizację upragnionego przez Niemców „samo­stanowienia”. Z wielką ostrożnością dodał jednak: W jakiej formie państwowej w przyszłości znajdzie to wyraz, pozostaje otwartą kwe­stią. Decydujące znaczenie ma to, czy dzisiaj i jutro Niemcy w Obu państwach sprostają własnej odpowiedzialności za pokój i przyszłość europejską[4].

W NRD tymczasem trwały masowe demonstracje, najliczniej­sze w Lipsku. 2 października 1989 roku 20 tys. ludzi demonstrowało pod hasłami Zostajemy tutaj (czyli w NRD), Wolność, równość, braterstwo i śpiewało Międzynarodówkę. Zaś 5 października siedemdziesięciotysięczny tłum skandował Lud to my!, przy czym odnosić się to mogło tylko do socjalistycznego „ludu” niemieckiego w NRD. Hasła o zjednoczeniu Niemiec wówczas się nie pojawiały. Wydaje się, że manifestujący obywatele NRD dążyli do demokratycznego ucywi­lizowania swego państwa, żywiąc złudną nadzieję na realizację so­cjalizmu z ludzką twarzą.

Jednak historia nagle mocno przyspieszyła. 9 listopada 1989 roku władze NRD otworzyły granice między państwami niemieckimi. Demonstracje nasiliły się i stały jeszcze bardziej masowe. Wtedy do­piero pojawiło się początkowo wykrzykiwane nieśmiało, nowe, nie­zwykle charakterystyczne hasło: Jesteśmy jednym narodem.

Kanclerz Helmut Kohl, wykazując niezwykłe wyczucie mo­mentu historycznego, wbrew ostrym sprzeciwom wielu przeciwni­ków zjednoczenia, tak w obu państwach niemieckich, jak i poza nimi, zdecydował się na szybkie działania w kierunku jedności państwowej. W ówczesnej napiętej sytuacji szybki proces zjednoczenia był możli­wy tylko na podstawie art. 23 ustawy zasadniczej RFN, czyli w drodze „przystąpienia” NRD do RFN. Zdaniem Winklera przemawiały za tym trzy ważkie powody: Po pierwsze, wiosną 1990 roku nikt nie mógł przewidzieć, jak długo utrzymają się u władzy w Moskwie gotowi do kompromisu zwolennicy polityki realnej: Gorbaczow i Szewardnadze. (...) Po drugie, sytuacja gospodarcza NRD stawała się coraz gorsza, dosłownie: z dnia na dzień, czego skutkiem była utrzymująca się wysoka liczba przesiedleńców i co groziło wybuchem agresywnych protestów. Po trzecie, zwolennicy rozciągniętego w czasie pro­cesu jednoczenia mieli – jak się wydaje – przeciwko sobie zdecydowa­ną większość Niemców wschodnich.

Potwierdzają to wyniki pierwszych, i zarazem ostatnich, wol­nych wyborów do Izby Ludowej NRD, które odbyty się 18 marca 1990 roku. Frekwencja wyniosła ponad 93 procent, a zwycięzcą został Sojusz dla Niemiec, który otrzymał 48 procent głosów, w tym sama jego główna partia, CDU – niemal 41 procent. Na CDU głosowali nawet robotnicy w tradycyjnych ośrodkach socjaldemokratycznych, jak Saksonia czy Turyngia. Winkler komentuje celnie: Wybory te prze­kształciły się w plebiscyt na rzecz przystąpienia NRD do Republiki Fe­deralnej - nie mogło być innej interpretacji wyniku tego głosowania. Większość chciała jedności w możliwie najwcześniejszym terminie, i to w formie przejęcia zachodnioniemieckiego systemu gospodar­czego, społecznego i konstytucyjnego. Zjednoczenie miało przezwy­ciężyć nieproporcjonalny podział niemieckiego balastu historycznego funkcjonującego od 1949 roku, a więc: przynieść wreszcie sprawie­dliwość.

Na swym pierwszym posiedzeniu 5 kwietnia 1990 roku Izba Ludowa NRD wydała ważne wspólne oświadczenie wszystkich frak­cji parlamentarnych. Czytamy w nim m.in.: My, pierwsi wybrani w wolnych wyborach parlamentarzyści NRD opowiadamy się za od­powiedzialnością Niemców w NRD za ich historię i przyszłość oraz oświadczamy jednogłośnie przed światową opinią publiczną: Niemcy w okresie panowania narodowego socjalizmu sprowadzili na narody świata bezgraniczne cierpienia. Nacjonalizm i nienawiść rasowa doprowadziły do ludobójstwa, zwłaszcza na Żydach ze wszystkich krajów europejskich, na narodach Związku Radzieckiego, na narodzie polskim i społeczności Romów. (...) Oświadczamy raz jeszcze uroczy­ście, że bezwarunkowo uznajemy powstałe w wyniku drugiej wojny światowej granice niemieckie ze wszystkimi sąsiadami. Zwłaszcza naród polski powinien wiedzieć, że jego prawo do życia w bezpiecz­nych granicach nie będzie przez nas, Niemców, kwestionowane ani teraz, ani w przyszłości. Podkreślamy nienaruszalność granicy na Odrze i Nysie z Rzeczpospolitą Polską jako podstawę pokojowe­go współżycia między naszymi narodami w jednym wspólnym domu europejskim. Fakt ten powinien zostać potwierdzony przez przyszły ogólno niemiecki parlament[5].

A sprawa granic Polski w tym momencie wcale nie była taka oczywista. Kanclerz Kohl, chcąc zachować głosy chadeckich wybor­ców przesiedlonych ze wschodnich terenów Rzeszy, starał się nie do­puścić do jednoznacznego potwierdzenia granicy z Polską i – co inte­resujące – przywoływał pośrednio umowę poczdamską, akcentując konieczność uregulowania tej kwestii w traktacie pokojowym ze zjed­noczonymi Niemcami. Taka postawa kanclerza była o tyle nietypowa, że od początku niemal wszyscy czołowi politycy w RFN, bez wzglę­du na przynależność partyjną, kwestionowali moc wiążącą umowy poczdamskiej lub co najmniej ją ignorowali. Z drugiej strony realizacja warunku umowy poczdamskiej w postaci traktatu pokojowego re­gulującego sprawy niemieckie była w 1990 roku już absolutnie nie­możliwa. Zarazem wszyscy niemieccy politycy zdawali sobie sprawę, że bez wspólnej i jednogłośnej akceptacji sygnatariuszy tejże umowy zjednoczenie Niemiec nie będzie możliwe. Stąd tzw. negocjacje „Dwa plus Cztery”, w których obok obu państw niemieckich uczestniczyły USA, Anglia, Francja i Związek Sowiecki.

Wobec niejednoznacznego stanowiska kanclerza Kohla w kwe­stii granicy polsko-niemieckiej (co wówczas napawało obawami znacz­ną część polskiego społeczeństwa), Polska domagała się podpisania traktatu o ostatecznym uznaniu granicy na Odrze i Nysie jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec. Podczas wizyty premiera Tadeusza Mazo­wieckiego w Paryżu 9 marca 1990 roku stanowisko polskie poparł prezydent Francji Mitterrand, domagając się częściowego udzia­łu przedstawicieli Polski w rokowaniach „Dwa plus Cztery”. Doszło do tego 17 lipca w Paryżu na trzeciej konferencji ministrów spraw za­granicznych. Biorący w niej udział szef polskiej dyplomacji Krzysztof Skubiszewski wyraził ostatecznie zgodę, by traktat graniczny między Polską a zjednoczonymi Niemcami został podpisany w możliwie naj­krótszym terminie po akcie zjednoczeniowym, a nie przed zawarciem traktatu „Dwa plus Cztery”, jak pierwotnie Polska się domagała. Wy­pełniając te ustalenia, 14 listopada 1990 roku w Warszawie ministro­wie spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej i Republiki Fede­ralnej Niemiec podpisali traktat o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy.

Rozstrzygająca dla zakończenia procesu jednoczenia Nie­miec na płaszczyźnie międzynarodowej była konferencja „Dwa plus Cztery” w Moskwie z 12 września, która doprowadziła do uzgodnienia stanowisk we wszystkich spornych kwestiach. Winkler podsumowu­je: Tym samym została zlikwidowana ostatnia przeszkoda na drodze do podpisania traktatu „Dwa plus Cztery”. Traktat o ostatecznej regulacji dotyczącej Niemiec – jak brzmiał oficjalny tytuł tego dokumentu – kończył uprawnienia czterech mocarstw w odniesieniu do Berlina i Niemiec jako całości. Tym samym zjednoczone Niemcy otrzymały pełną suwerenność w swoich sprawach wewnętrznych i zagranicz­nych - i to już w momencie zjednoczenia, a nie po zakończeniu pro­cesu ratyfikacyjnego. Dodać należy, co Winkler przemilcza, że tym samym przestała ostatecznie obowiązywać umowa poczdamska.

Uroczysta proklamacja zjednoczenia nastąpiła w nocy z 2 na 3 października. Winkler tak opisuje to wydarzenie: Wieczorem 2 paź­dziernika na Placu Republiki w Berlinie zebrał się niezliczony tłum łudzi. O północy zabrzmiał - transmitowany z Ratusza Schöneberg – Dzwon Wolności, który został ufundowany przez obywateli amery­kańskich na znak solidarności z Berlinem. Przed główną bramą Reich­stagu przy wiwatach setek tysięcy zgromadzonych zawieszono wielką czarno-czerwono-złotą flagę. Prezydent kraju Richard von Weizsäcker podszedł do mikrofonu i powiedział: „Jedność Niemiec została urze­czywistniona. Jesteśmy świadomi naszej odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Chcemy w zjednoczonej Europie służyć pokojowi na świecie“. Potem trębacze wraz z chórem zaintonowali hymn Niem­ców, a tłum wtórował: „Einigkeit und Recht und Freiheit für das deut­sche Vaterland”.

Jednakże używane przez Niemców sformułowanie „ponow­ne zjednoczenie” (Wiedervereinigung) wydaje się problematyczne i niezrozumiałe, zwłaszcza dla obserwatorów postronnych, spoza Niemiec. Jeżeli bowiem uznać połączenie Republiki Federalnej Nie­miec i Niemieckiej Republiki Demokratycznej za „ponowne zjedno­czenie”, to konsekwentnie trzeba przyjąć, że pierwszym, czy raczej pierwotnym zjednoczeniem państwowym narodu niemieckiego było powstanie Rzeszy Niemieckiej w 1871 roku. I dalej, że państwo to nie­przerwanie istniało aż do 1949, czyli do powołania dwóch nowych państw, RFN i NRD. Jednak rodzi się tu pytanie o charakter Trzeciej Rzeszy jako narodowego państwa Niemców.

Zjednoczenie Niemców i ich państw z 1871 roku dokonało się bowiem według tzw. małoniemieckiego rozwiązania, czyli bez niemieckiej Austrii. Tymczasem ideałem niemieckich nacjonalistów od pierwszych dziesiątków XIX wieku było połączenie całego nie­mieckiego „narodu kultury” (Kulturnation) w ramach jednej narodowej Rzeszy, wedle rozwiązania wielkoniemieckiego. I to właśnie zrealizo­wał nader skutecznie, acz na krótko, Hitler poprzez m.in. Anschluss Austrii, utworzenie Protektoratu Czech i Moraw, a po ujarzmieniu Rzeczpospolitej przez włączenie do Niemiec ziem zachodnich i pół­nocnych Rzeczypospolitej, w tym Śląska, Pomorza i Wielkopolski. Tym samym nazistowskie państwo niemieckie stało się ucieleśnieniem mitu Rzeszy – ojczyzny całego niemieckiego narodu. Państwo to tak właśnie było postrzegane przez przygniatającą większość jego obywateli, którzy entuzjazmowali się realizacją marzeń niemieckich nacjonalistów.

Zauważyć wypada i to, że z jednej strony ideologia nazistow­ska głosiła obalenie przeklętej, zdegenerowanej jakoby Republiki Wei­marskiej i powołanie do życia „Tysiącletniej Rzeszy” (a więc całkiem nowego państwa), z drugiej jednak strony nie da się zaprzeczyć, że ist­niała nieprzerwana formalna ciągłość prawnoustrojowa, począwszy od Rzeszy Niemieckiej powstałej w 1871 roku, poprzez Republikę Weimarską i Trzecią Rzeszę. Ta upadła w 1945 roku i na jej gruzach powstały dwa nowe państwa niemieckie w bardzo okrojonych grani­cach. Odpadła nie tylko Austria, ale również Prusy Wschodnie, Śląsk i znaczna część Brandenburgii. W nowych granicach Niemiec okupo­wanych od wiosny 1945 roku znalazła się ludność, która w wyniku wojny rozpętanej przez Niemców uciekła z utraconych ziem lub została z nich wysiedlona. W ten sposób na niemieckim, okrojonym na mocy umowy poczdamskiej terytorium skupił się niemal cały naród (z daw­nego, zjednoczonego w 1871 roku państwa małoniemieckiego).

Fakty te rodzą nieuchronnie następujące ważkie pytania. Jakie zatem Niemcy zostały „ponownie zjednoczone” w 1990 roku? Rzesza Niemiecka, trwająca nieprzerwanie od 1871 roku? Republika Weimar­ska, obalona przez nazistów? Trzecia Rzesza, zdobyta przez aliantów i okupowana od 1945 roku? Na te pytania trudno jednoznacznie od­powiedzieć. Nie podnosi ich też Winkler w swojej pracy o dziejach Niemców i narodowych państw niemieckich.

Stąd zasadna wydaje się teza, że termin „ponowne zjednocze­nie”, który pojawił się wraz z narodzinami RFN, nie oddaje adekwatnie tego, co się wydarzyło. Raczej należy uznać, iż w 1990 roku naro­dziło się całkiem nowe państwo niemieckie. Wydaje się, że i Winkler skłania się ku takiej interpretacji, acz nie artykułuje jej jednoznacznie i wyraźnie. Wiąże się to wszelako z wywodami zamykającymi dzieło, w których stara się on udowodnić zasadniczą, najważniejszą bodaj tezę o specjalnych, nietypowych losach Niemców i państw niemiec­kich, zawartą już w tytule „Długa droga na Zachód”.

Ta szczególna droga polegać miała na tym, że Niemcy znacz­nie później niż na przykład Anglia i Francja stały się państwem narodo­wym, a jeszcze później demokratycznym. Że począwszy od narodzin ideologii nacjonalistycznej w początkach XIX wieku zawsze jedność przedkładały nad wolność. Że nad dziejami Niemiec wciąż unosił się mit Rzeszy, który w końcu stał ich przekleństwem, a z drugiej strony marzenie o zwycięskiej rewolucji, które nigdy się nie spełniło.

Reasumując proces zjednoczenia, Winkler pisze: W 1945 roku zakończyła się antyzachodnia droga specjalna Rzeszy Niemiec­kiej. 1/1/ 1990 roku zakończyła się postna rodowa droga specjalna starej Republiki Federalnej i internacjonalistyczna droga specjalna NRD. Zjednoczone Niemcy nie są żadną „postnarodową demokracją między państwami narodowymi”, lecz jednym z demokratycznych, postklasycznych państw narodowych. Nowa Republika Federalna nie jest mniej suwerenna niż pozostałe państwa członkowskie Unii Eu­ropejskiej, które również przekazały swoje prawa suwerenne na rzecz tej ponadnarodowej wspólnoty, podobnie jak do innej instytucji – Paktu Północnoatlantyckiego.

Dla Polski i Polaków, odwiecznych sąsiadów Niemiec i państw niemieckich, obciążonych jakże tragicznymi doświadczeniami tego sąsiedztwa, jest to sytuacja zupełnie nowa, nieznana od tysiąca lat, tedy od początków owego sąsiedztwa. Może ona napawać optymi­zmem i wiarą w przyszłość choćby z tego tylko powodu, że wszak razem z Niemcami jesteśmy i w Unii Europejskiej, i w pakcie Północ­noatlantyckim. Polacy wolą zatem mieć dzisiaj za sąsiada Niemcy zjednoczone i wolne zarazem, a nie „ponownie zjednoczone”, aby już nie wywoływać upiorów historii.

Andrzej Szulczyński

 


[1] Ustawa Zasadnicza Republiki Federalnej Niemiec, Instytut Zachodni, Poznań 1989; za tym źródłem pozostałe cytaty.

[2] Jerzy Krasuski, Historia RFN, Książka i Wiedza, Warszawa 1987.

[3] Cyt. za Winkler, op. cit., s. 36.

[4] Cyt. za Winkler, op. cit., t. 2, s. 8n.

[5] Cyt. za Winkler, op. cit., s. 70n.

Andrzej Szulczyński

 

Przypisy

  1. Maria Wawrykowa, Napoleon w oczach Niemców, [w:] Europa i świat w epoce napoleońład Maria Wawrykowa [w:] Wawrykowa, op. cit.
  2. Przekład Maria Wawrykowa [w:] ibidem.
  3. Szczaniecki, op. cit.
  4. Thomas Nipperdey, Rozważania o niemieckiej historii. Eseje, Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie, Oficyna Wydawnicza VOLUMEN, Warszawa 1999.
  5. Czapliń
  6. Stanisław Salmonowicz, Prusy, dzieje państwa i społeczeń„Książka i Wiedza”, Warszawa 2004.